29 października 2017

08. Memories are the key not to the past, but to the future

Dobry wieczór, 

na zakończenie weekendu wstawiam rozdział! Pijcie zatem herbatę lub ciepłe mleko z miodem, zawijajcie w koc i czytajcie! ;) 

Następny rozdział pojawi się szybciej niż ten - słowo Huncwota. 

Trzymajcie się zdrowo,
Lupi♥










- Tak, tak, tak… mhm… - przytakiwała, bo nic innego jej nie pozostało. Jej matka i tak przecież jej nie usłyszy, bo sama nadawała, jak katarynka. Bindu czasem na prawdę żałowała, że to mama, a nie ojciec pełnią w domu straż przy telefonie. Może mogłaby wtedy opowiedzieć, co słychać u niej w deszczowym Londynie, wspomnieć, że ostatnio kupiła sobie nowe buty, a jej okropna grzywka zdążyła prawie odrosnąć. Pewnie zdążyłaby opowiedzieć coś więcej o kawalerce, którą wynajmowała, o ostatniej podwyżce albo zestresowałaby się kłamstwem na temat pracy. Może to jednak lepiej, że to matka odbierała telefony? Wtedy Bindu mogła posłuchać znanego głosu, który przez lata słyszała przez cienkie ściany w domu.

- Bindu, ogłuchłaś? Pytam cię o coś!

Dwudziestoośmioletnia dziewczyna stanęła na światłach, mrucząc coś w odpowiedzi, bo matka sama zdążyła już zapomnieć, o co ją pytała i rozpoczęła kolejną fascynującą historię o sąsiadce i jej romansie z o dziesięć lat młodszym Amerykaninem.

- Mamuś, muszę kończyć, bo właśnie będę wchodzić do pracy! – przekrzyczała kobietę, która marudziła, że nie zdążyła dojść do sedna. Jak gdyby kiedyś jej się to udało, ha! Bindu rozłączyła się, wrzuciła telefon do torebki i skręciła w zaułek jednej z mugolskich uliczek Londynu.

Praca. Prawda była taka, że cieszyła ją ignorancja rodziców w tej sprawie. Bo co niby miałaby powiedzieć? Mamo, tato, ten szpital, o którym wam mówiłam dla was nie istnieje? Od kiedy Bindu w wieku ośmiu lat dostała zaproszenie do Indyjskiej Akademii Alchemii Wajśeszika jej rodzice oszaleli. Nawet jej Opiekun, który miał za zadanie wyjaśnić wszystko oraz wprowadzić ją w świat magii zgodził się, że należy rodzicom dziewczynki zmienić wspomnienia. Tak więc pękali oni z dumy, że ich córeczka chodzi do prywatnej szkoły, a później dostała się na świetne studia, które umożliwiły jej wyjazd do Anglii. Bindu nienawidziła tych kłamstw, ale póki co, dawała radę.

- No, w końcu jesteś! Spóźniona dwie minuty! Tyle razy ci mówiłam, że powinnaś przychodzić w te dni wcześniej! – Przełożona rzuciła jej klucz, trzepiąc ją w ramię, ale uśmiechnęła się delikatnie. Jako jedyna pracownica umiała porozmawiać z Bindu w jej ojczystym języku. – Pospiesz się, dziewczyno!

Tak więc Bindu się pospieszyła. Założyła na siebie uniform, zawiązała fartuch, gęste włosy spięła, a wszelką biżuterię schowała do szafki. Nie jest mądrym człowiek, który nie zdejmuje tu kolczyków. Bardzo łatwo je stracić. Wystarczy nieupilnowany pacjent, któremu diamenciki wydadzą się czymś pięknym i postanowi się na ciebie rzucić.

Bindu pracowała w londyńskim SPSU - Szpitalu Psychiatrycznym Szalonego Urlika, który był tak, jak Św. Mungo szpitalem magicznym. Tutaj jednak w przeciwieństwie do znanego Mungo nie było tak przyjemnie. Teren był chroniony zaklęciami, które nie pozwalały pacjentom na wyjście poza wysokie mury. Szpital był stary, szary i wywoływał dreszcze. Korytarze miały zbyt wesoły morelowy odcień, a każdy oddział chroniło wiele magicznych, jak i mugolskich zabezpieczeń. Niech Starsi Czarodzieje mają nas w opiece, jeśli jakiemuś pacjentowi udałoby się uciec!

Bindu była młodą, zaradną pielęgniarką, zajmującą się jedynie lewym skrzydłem na trzecim piętrze. W większości pacjenci byli tutaj na tak silnych lekach, że największym niebezpieczeństwem jakie mogło ją spotkać, było opróżnianie ich toalet. Kiedy w końcu stanęła na swoim stanowisku, poczuła znajomą ulgę na widok pozamykanych drzwi i żal, że żaden pacjent nie wyszedł stąd zdrowy.
Jakby kiedykolwiek miało to tutaj miejsce.

Chwyciła karty pacjentów, ruszając na powolny obchód. Nie mogła się doczekać czwartych drzwi. Tam zawsze było ciekawie, bo chociaż Bindu nie rozumiała jeszcze zbyt dobrze angielskiego, to mowę ciała znała. A w pokoju za czwartymi, szklanymi drzwiami w te dni siedziała ta pani.

Pani, którą w myślach ochrzciła jako Białą Wdowę, jak zwykle siedziała nieruchomo na swoim miejscu, oddzielona szklaną szybą od pacjenta. Biała Wdowa zawsze przychodziła ubrana w czarny płaszcz i granatowy strój oraz z ciemną parasolką. Kapelusz czasem zostawał na jej głowie, zasłaniając tajemniczo twarz, a czasem leżał na kolanach, ukazując piękno profilu. Posiadała jasne włosy, upięte w misternego koka. Nigdy nie były rozpuszczone, a jej szaro niebieskie oczy były puste. Tylko parę razy miała okazję je ujrzeć i za każdym razem czuła ból w sercu na widok ich… beznamiętności.
Biała Wdowa miała najpiękniejsze oblicze Angielki, jakie kiedykolwiek Bindu widziała. Wyglądała, jak namalowana z tą twarzą pełną harmonii, z łagodnymi rysami, prostym nosem, dużymi oczami i pełnymi ustami. Zwykle stonowanie umalowana, przypominała anioła. Mrocznego, smutnego anioła, który stracił skrzydła.

Pani, bo chociaż każdy wiedział kim ona jest i tak nigdy nie wymówił  jej nazwiska, znów siedziała na  krześle i znów zawiesiła wzrok na ścianie. Bindu nie widziała jeszcze, by przyglądała się osobie, którą odwiedza. To zawsze był punkt na ścianie. Rozumiała jednak, że widok chłopca przykutego do łóżka specjalnymi zaklęciami oraz ilość kabli, która go otacza może być przytłaczająca. A chłopiec był śliczny. Miał jasne włoski, jasną cerę i buzię, wyglądającą na wyrzeźbioną z marmuru. Leżał nieruchomo, uśpiony, bo tylko tak mogli ujarzmić jego magię.

Chłopiec. Kobieta. On leżał. Ona siedziała.

Nieruchomi. Zastygnięci. Zapomniani.

- Czy mogę jakoś pomóc? – zapytała ostrożnie łamanym angielskim, ale kobieta się nie poruszyła. Bindu postała tam jeszcze chwilę, po czym odwróciła się i spojrzała na drugą szklaną ścianę, za którą siedział pacjent o numerze „5602”. Jak zwykle bujał się, głupio uśmiechnięty i przyglądał się swoim bosym stopom. Bindu zerknęła na wyniki jego ostatnich badań, a potem niechętnie ruszyła dalej.

Tak jak czwarte dni oznaczały rozrywkę, tak szóste były koszmarem. Bo kto ma ochotę patrzeć na ludzkie odchody rozsmarowane na pacjencie, który udaje, że śpi? Nikt. Ale i tak musiała tam wejść. Dopiero na sam koniec dnia, gdy Bindu padała ze zmęczenia i głodu, mogła usiąść i wyciągnąć kanapkę. Siedziała na krzesełku pielęgniarki, słuchając cicho puszczonej muzyki i poprawiała ostatnie sprawozdanie z wczorajszego dnia. Uniosła wzrok, gdy z pokoju czwartego, równo o dwudziestej pierwszej, czyli o czasie ostatnich odwiedzin, wyszła Biała Wdowa. Jej oczy nawet na chwilę nie zatrzymały się na Bindu, kiedy ją mijała. Jedynie lekki ruch brodą wskazywał na to, że wiedziała o jej obecności.

Wypuściła powietrze z płuc, żałując, że znów nie dowiedziała się o Pani nic nowego.

A potem pacjent z pokoju szóstego zaczął śpiewać i wszystko wróciło do normy.


***

- Opanuj się.

Zabawne, że wyszło to z jej ust. Hermiona uniosła brew, gdy Malfoy kolejny raz nie posłuchał jej rady i  po raz trzeci poszedł poszukać w szafie innego krawatu. Odłożyła na kolana książkę, przypatrując się mężczyźnie, który szykował się do wyjścia już pół dnia.

- Jestem oazą spokoju – stwierdził, chociaż patrząc na jego nerwowe ruchy nie mogła się z tym zgodzić. Przewróciła oczami i podeszła do blondyna, który zamarł z powodu jej bliskości.

- Jesteś bardziej znerwicowany niż ja przed SUMami, a wierz mi, nie da się tego bardziej przeżywać – prychnęła, chwytając w palce krawat. Kiedy oparła dłonie o jego tors, coś w jej żołądku zacisnęło się na sekundę, ale nie pozwoliła temu zakiełkować. Zamiast tego sprawnie ściągnęła skrawek materiału i rzuciła go na sofę. – Bez będzie lepiej.

- Nie jest zbyt…

- Nie – przerwała mu z rozbawieniem, sięgając tym razem, by rozpiąć ostatnie guziki szarej koszuli. – Teraz będzie w sam raz. Zaufaj mi.

- Ufam ci – odpowiedział bez zawahania, co zaskoczyło ją lekko. Uniosła kąciki ust, wracając na swoje miejsce na kanapie i podniosła książkę. – Po prostu… nie widziałem ich tyle lat i…

- Nie zmienili się  – zirytowana, że nie może skończyć rozdziału, odłożyła lekturę na stolik. Draco usiadł obok niej, zerknął na barek, a zaraz potem na zegarek. – Okay, Malfoy, niech ci będzie.

Blondyn zerknął na nią, gdy przysunęła się bliżej i  skrzywiła zniecierpliwiona. Postukała się palcem
w skroń, zapraszając go do ponownego wślizgnięcia się do jej umysłu. Bez zawahania posłuchał jej czekając, aż wybierze wspomnienie, które pragnęła mu pokazać.

A potem zamarł.





- Jesteś pewna, że…

- Że moi rodzice nie zmienią zdania? – Pansy zaśmiała się, rzucając jej spojrzenie znad czytanej gazety. Hermiona przesunęła wzrok na ich przedział, woląc uniknąć rozbawionych oczu przyjaciółki. Siedziały same, bo każdy z pozostałych ślizgonów miał coś do załatwienia, ale im to nie przeszkadzało. Lubiły być we dwie.

- Jestem po prostu… zestresowana – przyznała, przyglądając się swoim dłoniom. Ostatnimi czasy zadbała o swoje paznokcie, które teraz prezentowały się przyzwoicie w perłowym kolorze. W końcu zerknęła na dziewczynę, która wciąż uważnie ją obserwowała. Ciemne włosy miała zaplecione w warkocza, który spoczywał na jej ramieniu. Mundurek zastąpiła grubą spódnicą w kratę oraz luźną koszulą w odcieniu szarości, którą wetknęła pod pasek. Na ramiona zarzuciła bluzę, któregoś z chłopaków uzyskując w ten sposób niesamowitą stylizację. O podłogę stukała granatowymi botkami, które niedawno dostała  od jakiejś ciotki.

 - Zaufaj mi, Hermiono. Nie wepchnę cię w gniazdo żmij – zapewniła ją jeszcze raz Pansy, wracając spojrzeniem do kolorowego magazynu. – Gdzie ta gryfońska brawura?

- Czasem na prawdę jesteś tak podobna do… - Gryfonka urwała w połowie, bo sekundę później wymsknęłoby się jej imię Draco. A przecież Malfoy w tych czasach nie istniał. Przełknęła z trudem ślinę, wypychając z umysłu szare oczy, które nawiedzały ją w chwilach zwątpienia.

- Do? – Pansy uniosła brew, rzucając jej ciekawskie spojrzenie.

- Do Harry’ego – wykrztusiła w końcu, a ślizgonka zmarszczyła nos. – No co?

- Wymażę to ze swojej pamięci, wybacz – ciemnowłosa przewróciła oczami, czytając dalej jakiś artykuł. Hermiona w tym czasie wyciągnęła własną książkę, ale po trzeciej nieudanej próbie przeczytania rozdziału odłożyła ją. Zaczęła pisać esej zadany na święta, którego również nie skończyła. Wbiła wzrok w okno, za którym niebo już pociemniało, a oni mijali coraz więcej zabudowanych miasteczek.

Te święta będą jedną wielką klapą. Była wściekła na Harry’ego, który trwał na szkoleniu aurorskim i który niestety nie dostał przepustki. Ronald zamierzał wrócić do Nory, do której ona również dostała zaproszenie, ale postanowiła odmówić. Czułaby się niezręcznie, bo każdy pogrążony był w żałobie.
Bez Freda to nie było to samo miejsce. Nawet Andromeda zaproponowała jej wizytę, jednak i ta opcja Hermiony nie przekonała. Theodore również wymigał się półsłówkami, więc nie miała wyboru.

Albo Hogwart i obrażona Pansy, albo rodzinny dom ślizgonki i teatrzyk.

- Chodź, niewdzięcznico. Pobudka z krainy koszmarów.

Zamrugała, dopiero teraz zauważając, że dotarli na miejsce. Westchnęła, uśmiechając się do czekającej na nią Pansy, a potem wyszły na peron ciągnąc za sobą kufry. Hermiona odwróciła wzrok od tych wszystkich szczęśliwych rodzin, starając się nie szukać w tłumie twarzy własnych rodziców. Pansy parła do przodu, więc posłusznie podążyła za nią. Pierwszy raz wychodziła z peronu 9 i ¾ innym wyjściem, które poprowadziło ją na drugą stronę dworca.

- Panienko Parkinson! Panno Granger!

- Wesołych świąt, Andrew. – Pansy stanęła przy czarnym samochodzie, przy którym stał elegancko ubrany mężczyzna w podeszłym wieku. Hermiona uśmiechnęła się krzywo, pozwalając odebrać sobie bagaż, a potem wsunęła się na tylne siedzenie. Pansy rozpięła płaszczyk, zsuwając też z głowy kaszkiet i westchnęła z zadowoleniem.

- Jak udała się podróż? – Andrew usiadł za kierownicą, otrzepując wcześniej buty ze śniegu i posłał im uśmiech w lusterku. Hermiona zapięła pas, wyglądając za okno, gdy opuszczali parking.

Była zdumiona, że Parkinsonowie korzystają z mugolskich wynalazków. Pansy wiele razy jej mówiła, że niektóre pomysły mugoli są użyteczne, ale nie wspominała o rodzinnej limuzynie i szoferze. Posiadłość Parkinsonów mieściła się w hrabstwie Dorset, położonym tuż obok Devon. Podróż zajęła im prawie cztery godziny, w trakcie których Pansy opowiedziała Arthurowi wszystkie soczyste plotki, a i sama Hermiona dołączyła do ich dyskusji. Dzięki temu zdążyła się zrelaksować oraz uspokoić, a kiedy wyjechali z miasta chłonęła oczami widoki. Dorset było piękne, mijali ośnieżone pola i małe wsie, a później ruszyli trasą przy klifie. Hermiona niemalże przykleiła czoło do okna, by zobaczyć jak najwięcej.

Westerhill mieściło się na szczycie klifu, a okalający je z drugiej strony las dodawał mu tajemniczości. Piękna willa zbudowana została w stylu wiktoriańskim, a cegła już dawno straciła swój pierwotny kolor. Jedną ze stron pokrywał bluszcz, ale nie rozrastał się bez kontroli. Podjechali samochodem pod bramę, która otworzyła się. Podjazd był półkolisty i zrobiony ze żwiru, a Andrew zatrzymał się u podnóża schodów. Hermiona wysiadła, z ochotą chłonąc oczami piękny dom Pansy. Składał się on z dwóch pięter oraz poddasza, a z dużego komina wyłaniał się dym. Dolne piętro było oświetlone, zapraszając ich do wejścia.

- Chodź – Pansy pociągnęła ją za sobą, wskakując co drugi schodek, a potem popchnęła dębowe drzwi z kołatką w kształcie zwiniętych kwiatów. Hermiona posłusznie weszła za nią do hollu, który sam w sobie był zaskakująco bogaty. Zsunęła z ramion płaszcz, wieszając go, tak jak Pansy na wiekowym, pięknie zdobionym wieszaku, a buty postawiła na półeczce obok. Nasunęła na stopy kapcie, które podsunęła jej Parkinson, a potem ruszyły korytarzem. Ściany pokrywała tu bordowa, stara farba, a wiele obrazów przedstawiało urokliwe widoki. Skręciły w pierwsze drzwi na lewo, gdzie przywitał ich słodki zapach łakoci.

Hermiona przesunęła spojrzeniem po dużym salonie, który utrzymywany był w przyjemnych odcieniach brązu. I tu na ścianach wisiały liczne obrazy. Na co poniektórych rozpoznała nawet mijane widoki. Duży kominek z gzymsem przykuwał uwagę, a trzeszczący w nim ogień dodawał ciepła pomieszczeniu. Przed nim ustawiono fotele oraz sofy wyglądające na bardzo wygodne. 

Na przeciwległej stronie stał duży kredens z porcelaną i ozdobnymi filiżankami. Dalej zwróciła uwagę na barek oraz niewielki stoliczek przy nim, który uginał się pod wazonem pełnym kwiatów. Starą, drewnianą podłogę  częściowo zasłaniał przepiękny, beżowy dywan we freskowe wzory.

- A już zaczęłam się obawiać, że zabłądziliście.

- Cześć, mamo. – Pansy uśmiechnęła się do kobiety, która spoczywała na bujanym fotelu niedaleko pięknego fortepianu i biblioteczki. Hermiona wbiła zaciekawiony wzrok w matkę przyjaciółki. Lady Parkinson była średniego wzrostu pięknością o hebanowych włosach, spływających luźno na plecy oraz niebieskich, jak wieczorne niebo oczach. Ubrana w ładną, acz prostą sukienkę, zdawała się przyćmiewać urodą wszystkie mugolskie modelki. Pełne, wiśniowe usta musnęły policzek Hermiony, gdy córka kobiety wskazała na nią.

- Mów mi Delaney, kochanie  – poprosiła ją chropowatym, lecz serdecznym głosem, a potem objęła mocno swoją latorośl. – Pansy, jak ty urosłaś!

- Och, litości, mamo! Darujmy sobie takie… żenujące zachowania! Mamy gościa! – Ciemnowłosa młodsza kopia Delaney przewróciła oczami, wyplątując się ze szczupłych ramion matki, ale uśmiechnęła się z zadowoleniem. – Nie musimy jej straszyć już na początku, prawda?

- Oczywiście, że nie! Dopiero później narobimy naszej córeczce wstydu! – Hermiona odwróciła się, gdy w wejściu stanęła następna osoba. Poczuła, jak jej policzki rumienią się na widok przystojnego mężczyzny, który puścił jej oczko. – Jak mniemam Hermiona? Edward, miło mi poznać zacną przyjaciółkę naszej kruszyny.

- O Salazarze, to będą naprawdę żałosne święta – westchnęła Pansy, ale podbiegła do Lorda Parkinsona, mocno go ściskając. – Darujmy sobie chociaż historie z dzieciństwa, dobrze?

- To przecież będzie najlepsza część – zaprzeczył Edward, całując Pansy w czoło, a potem usadowił się  na fotelu przy kominku. – Bądź dobrą gospodynią i oprowadź Hermionę, Panny.

- Jak najchętniej – przytaknęła ślizgonka, chwytając rozbawioną gryfonkę i wyciągnęła ją do hollu. Spojrzała na nią przepraszająco, kiedy wchodziły po schodach. – Jak mówiłam, to może być trochę żenujące. Naprawdę nie chcę byś się zraziła… oni tacy są i…

- Są wspaniali, poważnie – przerwała przyjaciółce, rzucając okiem na portrety czarodziei, którzy również taksowali ją wzrokiem. – Twoi przodkowie?

- Starszy nudziarze, ale podobno mamy w żyłach tę samą krew – przyznała Pansy, krzywiąc się  i wskazując portret jakieś czarownicy. – Całe szczęście, że teraz mamy w genach również urodę.

- Okrutna – zaśmiała się panna Granger, słuchając z uwagą, co skrywają poszczególne drzwi. W większości były to pomniejsze saloniki, gabinet lorda oraz pokoiki gościnne. Pansy zatrzymała się dopiero na szczycie schodów prowadzących na poddasze.

- Tu jest moje skrzydło, więc te pokoje gościnne przypadają zwykle moim przyjaciołom. Moje komnaty są tam na końcu, a do każdej sypialni przypada oddzielna łazienka. – Pchnęła drzwi na prawo od swoich, wprowadzając ją do eleganckiego, błękitnego pokoju. Hermionie od razu spodobał się ten wybór, bo brzozowa podłoga, puszysty dywan oraz własny kominek, spełniał jej najgłębsze życzenia. Łóżko stało przy ścianie, gdzie sufit był już opuszczony, ale przecież nie zamierzała skakać po materacu, by miało jej to przeszkadzać!

- Piękny – odezwała się po krótszych oględzinach, uśmiechając się szerzej na widok swojego kufra, stojącego przy kominku. – Dziękuję i…

- Jeżeli chcesz, mogę poprosić pokojówkę o opróżnienie walizki… ale podejrzewam, że wolisz zrobić to sama – Pansy uniosła kąciki ust w rozbawieniu i zaprosiła Hermionę do swojego pokoju. 

Komnaty młodej gospodyni były zdecydowanie obszerniejsze oraz zagospodarowane do najmniejszego cala. Ściany miały liliowy odcień, a namalowane na nich i ożywione zaklęciem kwiaty, wyglądały na prawdziwe. Meble wykonane z brzozy, dodawały delikatności wystrojowi, a ogromne łóżko samo prosiło o skakanie po nim. Pansy posiadała duże narożne biurko, kominek z gzymsem o wiele mniejszym niż ten w salonie oraz kącik czytelniczy przy nim. Jednak najbardziej zachwycała toaletka z wmontowanym lustrem, gdzie ułożone były przeróżne kosmetyki i drobiazgi.

- Wow – podsumowała krótko, opadając na fotel, który wskazała jej przyjaciółka. Pansy błysnęła zębami, wyciągając się niczym kotka i pstryknęła palcami, a kiedy pojawił się skrzat, poprosiła o dwie gorące herbaty.

- Wieczorem zjemy jeszcze kolację z tymi szaleńcami, po których jedyne co odziedziczyłam, to wrodzoną elegancję – poinformowała ją ciemnowłosa, mrużąc powieki z zadowoleniem. – Naprawdę, już teraz przepraszam za te żenujące historie, które będą opowiadać.




Draco zamrugał, gdy nagle znów znalazł się w salonie, a jego spojrzenie od razu przesunęło się na uśmiechniętą Hermionę. Dziewczyna poklepała go po kolanie, a potem podniosła się  i przeciągnęła.

- Chcę więcej – poprosił, sprawiając, że uniosła wysoko brew. – Proszę?

- Spędzałeś z nimi wiele świąt, więc dobrze wiesz, jak to wyglądało – westchnęła, biorąc pusty kubek
i zaniosła go do kuchni. Tak jak się spodziewała, blondyn poszedł za nią, otrzepując spodnie z niewidzialnych okruszków. – Później.

- Ale… - Zagryzł policzek, kręcąc głową i pocierając palcami skronie. – Och, Salazarze. Do tej pory nie wiedziałem jak za nimi tęsknię.

- Oni za tobą też tęsknią – szepnęła, zostawiając go samego w kuchni. Weszła na piętro, ciesząc się, że tym razem nie poszedł za nią. Potrzebował pozbierać myśli zanim kolejny raz zderzy się z przeszłością. Zamknęła drzwi do swojego pokoju, zastanawiając się co założyć, ale wtedy zauważyła drobną zmianę w swojej sypialni.

Scorpius siedział na środku jej łóżka z uwagą przyglądając się Cerberowi, który drzemał przy posłaniu. Teraz jednak jego oczy przeniosły się na nią, a uroczy uśmiech wkradł na malinowe wargi.
Hermiona nie miała nawet kiedy zirytować się na nagły atak Malfoyów na swoją osobę. Widok chłopczyka rozgrzewał jej lodowate serce, które topniało przy każdym spotkaniu z nim.

- Coś się stało? – zapytała, podchodząc do szafy i wyciągając z niej czerwoną plisowaną spódnicę do kostek oraz czarny sweter. Wzruszyła ramionami na ten wybór, rzucając ubrania na fotel by się później w nie przebrać.

- Czy my idziemy do moich dziadków? – Jej rozmyślenia na temat zapodzianych butów przerwał cichy głosik chłopca. Porzuciła plany poszukiwawcze, siadając na łóżku naprzeciw małego blondyna, który zmrużył powieki w namyśle. – Bo ja mam dziadków, prawda?

- Oczywiście, że masz! Każdy ma dziadków, Pius.  – Pstryknęła malucha w nos, ale on się nie uśmiechnął. – Twój tata ma swojego tatusia i mamusię. Naprawdę nie przyniósł go bocian. Także masz dziadków. Ale… to nie… - Zamarła, gdy w oczach dziecka pojawił się niepokój i ból. Przeklęła w myślach, biorąc głęboki wdech. – Tak. Idziemy na obiad do twoich dziadków, ale nie są oni rodzicami twojego taty. To jak…

- Jak ty, która mogłabyś być moją mamą, ale nie jesteś tak z… krwi? – zaproponował, uśmiechając się nagle. Hermiona skinęła głową, bo porównanie chłopca było nieoczekiwane. I zaskakująco dotknęło ją w środku. Oblizała usta, wyginając wargi w równie szczerym uśmiechu, co ten chłopca.

- Co nie znaczy, że nie mogą cię kochać, prawda? – szepnęła, pochylając się i całując go w czoło. Scorpius przytaknął, zeskakując z łóżka i podszedł do drzwi. – Tata wybrał ci już ubranie?

- Tak – potwierdził, machając jej i zniknął za drzwiami. Wypuściła powietrze z płuc, opadając plecami na poduchy i uderzyła dłonią w czoło. Naprawdę, naprawdę, naprawdę zapragnęła teraz, by ten wrażliwy malec był jej. Z krwi, z brzucha, z serca.

A potem zapiszczała jej komórka z przypomnieniem od Pansy żeby się nie spóźnili, a więc, że czas się szykować. Skończyła zatem gdybać i pobiegła pod prysznic.

Kolejny etap połączenia teraźniejszości z przeszłością, czas zacząć.



***



- Tato, a czemu się denerwujesz?

Draco zerknął za siebie, napotykając ciekawskie oczy synka, który wpatrywał się w niego oceniająco. Malec z jego pomocą założył ciemne spodnie oraz koszulę w kratkę, a nawet pozwolił sobie rozczesać włosy. Teraz siedział w foteliku w rozpiętej kurtce, a nogi nie dosięgały mu do podłogi. Czapka leżała obok, a w rękach trzymał swoją zabawkę. Diego oraz Cerber spali spokojnie, przyzwyczajeni do dłuższych wycieczek samochodem.

- Nie denerwuję – odpowiedział szybko, wbijając znów wzrok przed siebie. Hermiona prychnęła cicho, ale nie skomentowała jego zachowania. Trzymała ręce na kierownicy, prowadząc szybko swój samochód i nie odwracała spojrzenia od leśnej drogi.

- Dlaczego kłamiesz? – Scorpius nie odpuścił, nachylając się do przodu. – Mówiłeś, że nieładnie kłamać!

- Nie kłamię – westchnął, przewracając oczami. Czasem zaskakiwała go przenikliwość dziecka, ale może każde z nich to umiało? Wydawać by się mogło, że mają lepiej rozwinięty szósty zmysł, bądź empatię, bo częściej rozumiały mowę ciała dorosłych, niż oni sami. 

- No, ale czemu? Tato! – jęczał dalej chłopczyk, ale po paru minutach odpuścił.

Draco rozluźnił się, chociaż dalej czuł na sobie palący wzrok syna. Zamiast zwrócić mu uwagę, wolał przyjrzeć się ich kierowcy. Hermiona wydawała się zrelaksowana za kierownicą, a kąciki jej ust drżały. Wyglądała ślicznie, a spódnica i sweter podkreślały jej kobiecą sylwetkę, której nie dało się nic zarzucić. Mimo tego dla niego wydawała się wciąż zbyt szczupła, jak na Hermionę. Zamierzał to zmienić.

- Czemu się tak patrzysz? – spytała, rzucając mu zaciekawione spojrzenie, nim zmieniła bieg. Wyjechali z miasteczka, a potem z lasu i teraz sunęli po drodze niedaleko klifu, który majaczył gdzieś w jego wspomnieniach.

- Tak po prostu…

- Aha! – krzyknął Scorpius, a jego cichy śmiech przerwał chwilę ciszy. – Już wiem!

- Co wiesz, kochanie? – zapytał, zerkając na bardzo zadowolonego z siebie chłopczyka.

- Wiem, że kłamiesz! I wiem czemu.  – Pius wyprostował się, starając zrobić dorosłą minę i pomachał mu palcem. – Nie chcesz powiedzieć, że się boisz, bo Hemina jest dziewczyną! Dlatego kłamiesz!

- Pius…

- Ale, tato, Hemina i tak cię lubi. Prawda, Hem? – Scorpius westchnął ze zniecierpliwieniem, mrużąc powieki i się krzywiąc. – Nie musisz udawać.

- Nie kłamałem, Pius i… - Draco potrząsnął głową, ale parsknął śmiechem, gdy siedząca obok Hermiona zachichotała.  – Nie denerwuje się. Może trochę stresuje, ale…

- Nie martw się, Draco, jak już Pius powiedział, ja i tak cię nawet lubię – zaśmiała się znów, a blondyn jęknął z niezadowoleniem. Zerknął najpierw na chichoczącego synka, a potem na równie roześmianą dziewczynę.

- Niech wam będzie! Z wariatami i tak nie wygram – stwierdził, włączając płytę CD i czekał, aż się włączy. – Szczęśliwi?

- Może być – podsumował syn Malfoya, po czym wbił wzrok w okno i zaczął chłonąć widoki.
Dalszą drogę przejechali podziwiając klif oraz wsłuchując się w najnowsze piosenki U2.

Draco oparł głowę o zagłówek, starając się uspokoić coraz szybciej bijące serce. Słyszał z tyłu głosik synka, który zadawał wciąż przeróżne pytania, a Hermiona odpowiadała cierpliwie na każde z nich. Przymknął powieki, chłonąc ich śmiechy oraz żarty, bo po raz pierwszy, to nie on musiał się głowić nad mądrymi, acz prostymi odpowiedziami zaspokajającymi ciekawość malca. Astoria taka nie była.
Cóż, Astoria była naprawdę wyjątkową osobą, ale… nie chciała dzieci. Nie chciała, a on ich pragnął, więc nie umiał dostosować się do jej wizji świata. W końcu udało mu się ją namówić, a ona pełna entuzjazmu planowała z nim powiększenie rodziny. Może tak… mu się wydawało. Może to jednak on snuł plany, wymyślał imiona, przygotowywał pokój, kupował zabawki, a ona stała i uśmiechała się. A wtedy okazało się, że nie będą ich mieli. Organizm Astorii nie mógł spełnić wymogów.

On płakał. A ona się odsunęła.

Jeżeli miałby wskazać pierwszą rysę na ich ułożonym już życiu w Stanach, to byłby to ten moment. Gdy on siedział w pokoju wylewając łzy i gorycz za tęsknotą za dzieckiem, którego nie dane im było mieć. A ona podniosła się, zeszła na dół, założyła buty i wyszła na kolejną sesję. Kolejną rozmowę z przyjaciółkami, kolejną imprezę, kolejne wyjścia do teatru.

I gdy w końcu oboje poczuli tęsknotę – nie za sobą, a za przyjemnością oraz zapomnieniem – napili się wina i oddali sobie. Tamta namiętna noc zmieniła wszystko.

Zniszczyła ich związek.

Zniszczyła Astorię.

Bo właśnie tamtej nocy jego marzenie się spełniło. A dziewięć miesięcy później trzymał w ramionach Scorpiusa.

- Hej, zamyśliłeś się. – Zamrugał, gdy ręka Hermiony poklepała go po ramieniu. Spojrzał na kobietę, która uśmiechnęła się do niego ostrożnie, a jej oczy pytały cicho, czy wszystko w porządku. Skinął lekko głową, odsuwając się od jej ręki, która opadła luźno pomiędzy nimi. Nie spojrzał więcej na kobietę, która wyprostowała się, ale już go nie dotykała.

Sam nie wiedział czemu to zrobił. 

Albo raczej dobrze wiedział. To niesprawiedliwe i okrutne zabawy Losu, ale on wciąż nie przestał dziwnie reagować na jej bliskość. Minęło tyle lat, a on niemalże wyczuwał na  odległość ciepło jej miękkiego ciała. Wiedział jaka była jej skóra. Delikatna, jędrna i gładka. Wiedział, gdzie ma blizny, gdzie ma łaskotki. Wiedział, że jego ciało nie zapomniało.

I właśnie dlatego nie mógł się teraz rozproszyć.

Westerhill w końcu się ujawniło, a mężczyzna skoncentrował się na rosnącej w oczach posiadłości. Jego mięśnie napięły się, gdy wjechali przez bramę na półokrągły podjazd. Hermiona pojechała jednak dalej, dojeżdżając do parkingu, gdzie zatrzymała swojego Jeep’a Grand Cherokee. Nie patrząc na niego wysiadła, a on poszedł w jej ślady. Zatrzasnął czarne drzwi, wbijając wzrok w tak znajomy dom.

- Gotowi?  – Hermiona zrobiła parę kroków, a potem obejrzała się na niego i jego synka, który złapał swoją małą rączką jego dłoń. Przytaknął, ruszając za kobietą, która pokonała już parę stopni i teraz uderzała kołatką w drzwi. Psy odbiegły na tył do ogrodu, znając dobrze okolicę oraz swoje ulubione zakątki posiadłości.

- Witam! – Draco wpatrywał się w kamerdynera, który zdążył się postarzeć przez ostatnie parę lat. Jednak jego uśmiech i ciepły głos nie zmieniły się o cal. Widział, jak zdumienie pojawia się na jego twarzy, gdy wszedł za Hermioną.

- Cześć, Andrew– przywitał mężczyznę, który jedynie skinął mu głową, a potem odebrał od nich ubranie i wziął kluczyki od Hermiony, która już czekała na nich na środku korytarza. Złapał znów za rękę synka, z którym dołączyli do dziewczyny.

- Edward! Chodźże tu do mnie! – Draco uśmiechnął się odruchowo, gdy z pokoju dobiegł go krzyk matki Pansy. Wszedł do salonu, który nie zmienił się w wystroju i który jak zwykle napawał go spokojem. Pierwsze co zauważył, to porozrzucane wszędzie zabawki i Harry stojący na środku bałaganu z jakimś miśkiem w dłoni. Potter wydawał się bardziej zadowolony niż przed wyjściem do pracy, więc podejrzewał, że tym razem Pansy go nie przegoniła. Tuż za nim stał chłopczyk, który uśmiechał się radośnie, a jego zielone tęczówki były identyczne, jak u jego większej kopii. Czarne loczki sterczały mu w różne strony, a policzki były zarumienione. Między malcem, a fotelem skakał na jednej nodze drugi chłopczyk o włosach równie ciemnych, jak u  jego młodszego brata, ale o oczach w barwie gorzkiej czekolady. Oczach Pansy. Starszy z synów Pottera doskoczył do fotela, na którym spoczywał najstarszy z mężczyzn i który przed wieloma laty był mu bliższy niż biologiczny ojciec. Lord Edward Darius Parkinson, wciąż posiadał w sobie wrodzoną elegancję, a czarne włosy jedynie delikatnie straciły dawny kruczy blask. Policzki miał gładkie, tak jak  Draco pamiętał, a zielonkawe oczy bystre oraz przenikliwe. Teraz jego usta rozciągały się w uśmiechu, gdy przyglądał się swoim wnukom.

- Jesteś zamrolony! – oznajmił mu wesołym głosem brązowooki, a potem uderzył palcami w ramię Edwarda.

- Uh, kochany, dziadek ma teraz przerwę, więc nie bawi się z wami – zaprotestował mężczyzna, podnosząc do góry niezadowolonego wnuka i poczochrał go po czuprynie włosów.

- Edward, nie każ mi powtarzać! Chodź tutaj i pomóż mi z tym wazonem!

- Och, kochanie, nie mogę! Jestem zamrożony! – odkrzyknął bez zastanowienia, nieruchomiejąc od razu i wywołując tym samym śmiech u dzieciaków i Harry’ego.

- Jamie, odmroź dziadka, bo go babcia potrzebuje! – Hermiona uświadomiła wesołków o ich obecności, wychodząc naprzeciw już rozwartym ramionom Edwarda, który od razu zapomniał o zabawie.

- No, proszę, proszę! Kogo moje oczy widzą! – Draco przyglądał się, jak ojciec Pansy obejmuje dziewczynę, a potem składa na jej policzku delikatny pocałunek. Chwilę później Jamie doskoczył do dziewczyny, obejmując ją mocno w pasie, a drugi malec podbiegł do niej z drugiej strony.

- Ciocia Mia!

 - Ciocia, a ja nalysowałem cos!

- A ja ostatnio wygrałem mecz z wujkiem Ronem!

- A ja teez! No, ciocia! 

- Chłopcy, dajcie cioci odetchnąć! Zaraz wszystko opowiecie – przerwał im Harry, łapiąc obu za kołnierze i odciągając od nóg dziewczyny. Kobieta zaśmiała się jedynie, przewracając oczami, a potem rzuciła mu zachęcające spojrzenie. Właśnie wtedy Parkinson spojrzał w ich kierunku, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumieniem. Draco widział, jak w jego oczach pojawia się szok, ból, tęsknota, złość, niedowierzanie, a na końcu wstrząs. Mężczyzna wciągnął z sykiem powietrze, mrugając i otwierając buzię, z której jednak nie wydostał się żaden dźwięk.

- Kto to? – Jamie przysunął się do przodu, przechylając głowę i wbijając zaciekawione spojrzenie
w równie zawstydzonego, co młodszy z braci, Scorpiusa.

- To nieładnie wskazywać kogoś palcem, James – skarcił syna Harry, wbijając na chwilę wzrok w podłogę, nim przesunął go na wciąż zamrożonego teścia. – Mhm, tato, wszystko w porządku?

- Edwardzie, na Salazara, jak cię zaraz przeklnę, to dopiero cię zmrozi! – Do salonu od drugiej strony wparowała pani Parkinson, nie zdając sobie jeszcze sprawy z napięcia panującego w pomieszczeniu. Draco chciwie wlepił w nią wzrok, przyglądając się czarnowłosej czarownicy, która przelewitowała do środka pięknie zdobiony wazon pełen lilii. Czarne pukle miała upięte w eleganckiego koka, z którego uwolniło się parę kosmyków. Ubrana w proste czarne spodnie i szary sweter wydawała się jak wyjęta z jego wspomnień. Odwróciła się, gdy mąż jej nie odpowiedział, a potem podążyła za jego spojrzeniem. Draco widział, jak wazon leci na podłogę, jednak zatrzymał się tuż przed nią, wylewając jedynie część wody. Refleks Pottera się nie zmienił.

- Och… - westchnęła, przykładając dłoń do piersi i znieruchomiała. Jej spojrzenie zsunęło się na chłopca, który również patrzył na nią z ciekawością. – Och…

- Cóż, to dość niezręczna sytuacja, ale wróciłem? – Draco przerwał ciszę, wzruszając ramionami i patrząc to na jedno, to na drugie z dorosłych.

- Draco Lucjuszu Malfoy, jak… jak możesz tu stać i mówić od tak! Zniknąłeś na prawie dekadę i… - Delaney krzyknęła, podchodząc do niego, jak tornado i zmarszczyła brwi ze złością. – I nawet nie przywitasz się, jak trzeba?

- Wydaje mu się, że jest dorosły! – parsknął Edward, kręcąc głową i zrównał się z żoną, która już zdążyła przygarnąć do siebie lekko oszołomionego blondyna. Draco wypuścił powietrze, rozluźniając się w objęciach tak znajomej kobiety. Zacisnął powieki, oplatając ramionami matkę przyjaciółki i wciągnął do płuc zapach Lady Parkinson.

- Och, Draco, mój słodki chłopcze, jak ty urosłeś – wyszeptała mu do ucha, odsuwając go delikatnie i zacisnęła dłonie na jego policzkach. Czuł jak ogarnia go ciepło, kiedy pokręciła głową i jeszcze raz go uściskała.

- Draco, wsadź różdżkę za pas, póki jeszcze czas – zażartował mąż kobiety, odpychając ją i sam przyciągnął blondyna do ojcowskiego uścisku. W tym czasie kobieta kucnęła przed lekko zdumionym młodszym blondynie, który zagryzł wargę niepewnie.

- Cześć, aniołku, jestem Delaney, ale możesz mi mówić…

- Babciu? – chłopczyk przerwał jej, a potem zarumienił się, gdy kobieta zachichotała.

- Dokładnie tak, kochany – zaszczebiotała, ostrożnie wyciągając ramiona, ale Pius od razu objął ją mocno za szyję.

- Delaney, Edwardzie,  poznajcie proszę mojego syna Scorpiusa – Draco oparł dłoń na blond główce, która teraz znajdywała się w ramionach „dziadka” chłopca. Chłopczyk z rumieńcami pozwolił kolejny raz się przytulić, a potem lekko spłoszony cofnął się za Draco.

- James, Regulus, to wasz wujek. Draco, poznaj proszę moje dzieciaki  – Harry popchnął obu synów
w kierunku mężczyzny, a starszy  od razu podszedł i przybił mu piątkę, jakby poznawał wujków co drugi dzień. Regulus natomiast przestąpił z nogi na nogę, aż w końcu odwrócił się i wybiegł z pokoju.

- Jestem Jamie – przywitał Malfoyów niezbyt zdumiony zachowaniem brata James, a potem jego cała uwaga skupiła się na mniejszym blondynie. – Chcesz być moim przyjacielem? Ale tylko moim? Nie Rosie, nie Freddy’ego, nie Molly. Moim?

- James, nie możesz zabronić Piusowi zaprzyjaźniać się z kuzynami – westchnęła Pansy, która weszła akurat do salonu z młodszym synem na rękach. – Czy możemy przejść już do jadalni?

- Jestem głodny – potwierdził Edward, odbierając wnuka z jej objęć oraz zagadując o coś małżonkę. Draco patrzył z lekkim szokiem i zadowoleniem, jak jego syn odważnie odchodzi z Jamesem, który zaczął mu coś opowiadać z zaangażowaniem.

Zostali sami.

Nie mógł się powstrzymać, by nie spojrzeć na Pansy. Jego serce zabiło mocniej, gdy napotkał brązowe spojrzenie pełne uwagi oraz chłodu. Stali naprzeciwko siebie w odległości paru metrów, a obecność dawnych gryfonów nagle przestała mieć znaczenie. Przyglądał się ciemnobrązowym włosom, które spięła w wysokiego kucyka. Przesunął spojrzeniem po prostym nosie, ostro zarysowanej linii kości policzkowych i wiśniowych ustach. W beżowej sukience przed kolano, ciemnych rajstopach i luźnym swetrze zdecydowanie przypominała tę samą dziewczynkę, którą zapamiętał. 

- Ustalimy tylko jedną rzecz i dołączymy do pozostałych – wyjaśniła spokojnie, przenosząc przenikliwy wzrok na Harry’ego, który wbijał wzrok w ogień w kominku, a potem na Hermionę, która uśmiechnęła się do niej smutno. Wróciła spojrzeniem do niego, unosząc brwi. – Ominąłeś mój ślub, ominąłeś narodziny dwójki moich dzieci, ominąłeś najważniejsze etapy mojego życia. Teraz nie masz pojęcia kim są twoi tak zwani przyjaciele. A i tak wracasz, i obracasz nasze ułożone już życia do góry nogami. Dlaczego?

- Bo zdecydowałem się wyjechać z kobietą, na której mi kiedyś zależało. Dostałem w pakiecie nieudane małżeństwo, żonę samobójczynię, brak prawdziwych przyjaciół oraz syna – wyliczył, wzruszając ramionami. – I tylko z powodu Scorpiusa nie zmieniłbym tego.

- W porządku – odpowiedziała zwięźle, odwracając się na pięcie i ruszyła do wyjścia. – Tylko z powodu próśb Harry’ego oraz Hermiony cię toleruję.

- Kłamie – szepnął zielonooki, gdy jego żona opuściła salon. Uśmiechnął się do Draco zawadiacko
i skinął, by również dołączyli. – Ale dobrze wiesz, że musi się trochę pozłościć.

- Wiem.



Wbrew jego przerażającym wizjom, obiad spędzili w przyjemnej atmosferze. Draco czuł się trochę, jak podglądacz, gdy zauważał drobne gesty, kiedyś tak bliskich mu osób, a które świadczyły o więzi między nimi. Widział jak Edward żartuje z Harrym, który bez oporów zwracał się do teściów per „mamo” i „tato”. Nawet informacja, że ostatnie noce spędzał poza domem, wydawała się dla nich niezbyt zaskakująca. Państwo Parkinson jedynie skarcili córkę, a zięcia wsparli słowem. 

Widział, jak ojciec Pansy spogląda na Hermionę z ojcowską troską i niepokojem. 

Widział jak Delaney czule czochra włosy wnukom, a potem z uśmiechem na ustach dokłada Potterowi ziemniaków. 

Widział, jak Hermiona całkowicie zrelaksowana i zadowolona wdaje się w dyskusje przy stole, a w jej spojrzeniu pojawia się dawny blask. James wciąż przerywał innym swoimi żartami, a Pansy pomagała małemu Regulusowi trafiać widelcem do buzi.

Śmiali się. Rozmawiali. Wspominali chwile, które on pominął. Debatowali nad problemami, których on nie znał.

Byli rodziną.




***



- Dziewczęta, zostawmy panów samych – zaproponowała po przepysznym deserze Lady Parkinson, podnosząc się i wyczekująco zerknęła na obie młode kobiety. Hermiona parsknęła śmiechem, jakby dobrze wiedziała, co ją teraz czeka, ale bez komentarza posłusznie się podniosła. Pansy poprosiła Jamesa, by pilnował brata, który chciał wraz z nim i Scorpiusem pobiec do pokoju chłopców się pobawić. Też jednak podniosła się i dołączyła do przyjaciółki oraz matki.

- Harry, Draco, skoro panie nas porzuciły, to możemy chyba uciec do salonu – zaproponował Edward, zacierając ręce i poprowadził ich do innego pokoju. Ten salon był mniejszy, a siedzenia solidne i ze skóry. Draco pamiętał, że to właśnie tu siedział jego ojciec wraz z tatą Pansy, gdy oni bawili się w ogrodzie. Teraz natomiast sam usiadł w wygodnym fotelu, przy również rozpalonym kominku, a jego oczy przesunęły się po barku oraz biblioteczce.

- Harry, to co zwykle? – Edward uśmiechnął się do zięcia, który tak jak blondyn opadł na fotel i wyciągnął przed siebie nogi. Gdy zielonooki przytaknął, mężczyzna spojrzał na niego z ciekawością. – A dla ciebie, Draco?

- Zdam się na was – odpowiedział gładko, obserwując, jak ojciec przyjaciółki przytakuje, a potem prosi lokaja o dostarczenie im trunków. Siedzieli teraz w trójkę, trzymając w dłoniach kieliszki z bursztynową whisky. Malfoy przysłuchiwał się rozmowie towarzyszy o ostatnim spotkaniu z radą Departamentu Współpracy Czarodziejów. Z tego co się dowiedział, Edward objął stanowisko dyrektora parę lat temu, a jego zięć zdawał się dobrze wiedzieć, jak mają się sprawy służbowe.

- Malfoy.

Zamrugał, gdy Złoty Chłopiec szturchnął stopą jego nogę, zdając sobie sprawę, że obaj panowie patrzą na niego wyczekująco.

- Przepraszam, zamyśliłem się – przyznał, prostując się od razu i unosząc brwi.

- Pytałem, gdzie mieszkałeś przez ostatnie lata – podpowiedział mu gospodarz, pokazując w uśmiechu  białe zęby. Zdawał się niemalże mówić o jego nieoczekiwanej i długiej nieobecności, jak o wyjeździe służbowym.

- W Nowym Yorku – odpowiedział spokojnie, zauważając błysk zdumienia w oczach Parkinsona. –Mieszkaliśmy z Astorią na Manhattanie.

- Czym się zajmowałeś? – zapytał znów najstarszy z mężczyzn, upijając łyk ze szklanki. Jednocześnie pogłaskał łeb Cerbera, który ułożył głowę na jego kolanach.

- Cóż, szczerze mówiąc nie miałem pojęcia, co ze sobą zrobić po przybyciu tam. Nie miałem żadnych planów. Nic… w końcu skończyłem na prawie w Yale – wyznał, odwracając się, gdy usłyszał cichy pomruk. Hermiona stała w wejściu z kieliszkiem wina, a teraz opadła na miejsce obok Pottera, który przewrócił oczami, ale nie skomentował jej wepchnięcia się.

- Studiowałeś na Yale? – zapytała zaintrygowana, uśmiechając się szeroko. – To jedna z najlepszych uczelni!

- Tak. Było interesująco – przytaknął, przygryzając policzek w namyśle. – Potem poszło łatwo. Nie podobały mi się umowy w kancelariach, więc z pomocą byłego profesora otworzyłem własną.

- Co teraz? – zapytał Harry, dolewając im wszystkim whisky.

- Zamknę ją. Albo oddam koledze  – wzruszył ramionami, bo nawet nie pomyślał, by chociaż raz zadzwonić do firmy. Szczerze mówiąc, nie miał ochoty tam wracać. Mieszkanie też sprzeda. Życie Darrena Origo dobiegło końca. Mógł znów wrócić do ojczyzny i do bycia sobą.

- A Astoria? – Draco złapał ciekawskie, bursztynowe tęczówki Granger, która uniosła leniwie brew. Widać w ten sposób zamierzała prowadzić przesłuchanie, a jemu nie do końca odpowiadała akurat ta forma zwierzeń. Wiedział jednak, że teraz i pozostała dwójka czeka na odpowiedź.

- Astoria odnalazła się w modelingu – odpowiedział zwięźle, wypijając do końca zawartość swojego naczynia i oblizał wargi. Dziewczyna zmrużyła powieki, odwracając wzrok oraz podniosła się, gdy tematy odbiegły od jego życia. Obserwował, jak zamyślona wychodzi, a po paru minutach dostrzegł jej sylwetkę przez okno.

- Draco?

- Idę się przewietrzyć – poinformował ich szybko, przechodząc do drzwi prowadzących do ogrodu i machnięciem różdżki przywołał swoją kurtkę. Wyszedł na zewnątrz, wciągając rześkie powietrze i zszedł po paru stopniach. Nie miał pojęcia, czy Hermiona zdecydowała się przejść po ogrodzie Parkinsonów, czy zboczyła na ścieżkę w kierunku klifu. Intuicja podpowiadała mu, że wybrała tą drugą opcję, więc postanowił sprawdzić najpierw ją. 

Dopiero, gdy zbliżył się do urwiska poczuł, jak zimno zrobiło się pod wieczór. Lodowate podmuchy wiatru tarmosiły jego włosy, a policzki zarumieniły się. Wsunął dłonie do kieszeni kurtki, przyspieszając, by jak najszybciej odnaleźć dziewczynę. Wyszedł już poza teren posiadłości Parkinsonów, a jego oczy powracały wciąż na niknący w oczach widok klifu, wody i plaży pod nimi. Dopiero po paru minutach, odnalazł nad urwiskiem sylwetkę dziewczyny.

- Stęskniłem się za tym widokiem – powiedział do dziewczyny, gdy stanął obok niej i tak, jak ona, zapatrzył na odległą latarnię morską. Przesunął wzrok na towarzyszkę, która stała lekko zgarbiona, obejmując się ramionami. Jej loki zwichrowały się, policzki zarumieniły, a oczy odbijały światło migającej wieży.

- Czasem zapominam, że znasz to miejsce lepiej niż ja – westchnęła, mrużąc powieki, gdy mamrocząc coś pod nosem, zarzucił na jej ramiona swoją kurtkę. – Dziękuję, ale…

- Załóż ją po prostu – przerwał jej, przyglądając się, jak zaskakująco posłusznie spełnia jego prośbę. Wsunęła ramiona w rękawy, z których nie wyłoniły się jej dłonie. Wyciągnął odruchowo ręce, y złapać za poły i je poprawić, a potem przesunął je na kołnierz.

- Teraz tobie będzie zimno – szepnęła, gdy musnął kciukami jej szyję, ale wytrzymała intensywność jego szarych tęczówek. – Malfoy, mogę zadać ci pytanie? Ale odpowiedz na nie szczerze.

- Dodam je do rachunku pytań, które mi zadajesz – przytaknął, poważniejąc jednak w obawie, o co spyta. Miał tak wiele alternatyw, że sam już nie wiedział o co chciałby, żeby go zapytała. Bursztynowe oczy jednak ciekawie się w niego wwiercały, a dziewczyna ignorowała fakt, że jego dłonie wciąż muskały jej szyję i kark. Sam nie wiedział czemu nie może ich oderwać od jej ciepłego ciała. Albo wolał udawać, że nie wie.

- Po co wróciłeś?

- Poważnie? Odpowiedź jest chyba logiczna, czyż nie? – uniósł leniwie brew, nie pozwalając jej się ruszyć. – Żeby w końcu zaciągnąć cię do łóżka.

- Miałeś odpowiedzieć szczerze, Malfoy – skarciła go, ale dostrzegł błysk rozbawienia oraz ciepła, który zniknął, gdy mrugnęła. To był ich stały tekst wiele lat temu, ale dopiero teraz po raz pierwszy mógłby się spełnić, czyż nie?

- By dowiedzieć się, czemu zamordowano mi żonę – spróbował kolejny raz, ale wciąż wydawała się niezadowolona.

- Miałam na myśli czemu wróciłeś do mojego życia? – podpowiedziała zagryzając wargę i wzruszyła ramionami. – Tamta dziewczyna… już nie żyje, Malfoy.

- Nie wydaje mi się byś to ty była szczera w tym momencie i ze mną, i ze sobą – parsknął, przysuwając się do niej i zmniejszając jeszcze bardziej dzielącą ich odległość. – Ja jakoś odnajduję w tej kobiecie tamtą dziewczynę.

- Malfoy…

- Granger.

Draco wpatrywał się w nią, chłonąc zapach dziewczyny oraz nagłe gorąco, które go oblało, kiedy tym razem to ona się do niego przysunęła. Gdyby chociaż oparła dłonie na jego ramionach, torsie bądź talii mógłby stwierdzić, że się obejmują. Zamiast tego ona stała z luźnymi ramionami, wyprostowana i nieruchoma, a jego palce gładziły wrażliwą skórę karku.

- Mówię poważnie – wyszeptał, przysuwając wargi do jej ucha i muskając je delikatnie. – Chcę cię tym razem zaciągnąć do swojego łóżka. I robić z tobą niepoprawne rzeczy.

- Jesteś niereformowalny, Draco – parsknęła śmiechem, pokręciła głową i oparła policzek na jego ramieniu. Zamarł, bo wiedział, że woli chociaż ten mały gest niż płoszenie jej. – Mam zbyt wiele problemów, by dokładać do tego twoje potrzeby.

- Ale to proste. Ja jak zwykle potrzebuję ciebie – syknął zdenerwowany, że wciąż nie rozumie. 

Nie żeby po powrocie dał jej jakieś wskazówki, że między innymi wrócił dla niej, ale… przeklęta Granger miała chociaż trochę się zmienić. Może nie zmienić, ale jego ciało, umysł i dusza miały inaczej reagować na jej bliskość. Zamiast tego, każdego dnia upewniał się w tym, że znów wpadł w uzależnienie od tej nieznośnej, chłodnej oraz nielogicznej kobiety. Chociaż nawet udawało mu się udawać równie obojętnego, co ona.

- Czasy, w których te słowa zrobiłyby na mnie niemałe wrażenie są już przeszłością  – przewróciła oczami, odsuwając się troszkę, by móc spojrzeć w jego zagubione oczy. – A ty potrzebujesz teraz kogoś, kto pokaże ci ile straciłeś odchodząc. Jak śliczne życia sobie poukładaliśmy. Nie jestem najlepszym wzorem, Draco. Uważam, że ze Scorpiusem powinieneś rozważyć przenosiny do Harry’ego i Pansy. Bądź tutaj. Ja nie jestem… stabilna  –  wypowiedziała ostatnie słowo ciszej, jakby samej je smakując.

- Jakie masz inne problemy? – spytał, ignorując jej wypowiedź, a wracając do wcześniejszych słów. Widział, jak w tym momencie odsunęła od niego, gdy szczerość w oczach zmieniła się w pustkę. Pokręciła jedynie głową, a potem obróciła się i zostawiła go samego. Świenie, Malfoy, to tyle jeśli chodzi o niepłoszenie jej, co?

- Ty wciąż jesteś beznadziejny, wiesz?

Drgnął, gdy tym razem ciszę przerwał inny głos. Odwrócił się, krzywiąc, gdy napotkał jadowity wzrok Pansy. Dziewczyna stała niedaleko w cieniu, więc domyślił się, że Hermiona nie zauważyła ślizgonki. Córka gospodarzy natomiast zabijała go wzrokiem i  przeklinając podeszła bliżej.

- Pansy, nie wiedziałaś, że nieładnie podsłuchiwać? – prychnął, drżąc, gdy znów zawiał wiatr, a on został bez kurtki, bądź ciepłej Hermiony. Ciemnowłosa zaśmiała się nieprzyjemnie, zaplatając ramiona na piersi i bujając na stopach.

- Jedyną rzeczą stojąca między tobą, a nią jest… co właściwie? – zerknął na nią, gdy zmarszczyła czoło, a potem zacisnęła usta. – Czy wy…?

- I tak, i nie. – Wzruszył ramionami, przypatrując się przyjaciółce z rozbawieniem. – Każdego dnia zatracaliśmy się w sobie, ale ona miała Rona, a ja Astorię.

- Rona? – uśmiechnęła się krzywo, wybuchając nagle śmiechem i obrzuciła go złośliwym spojrzeniem. – Malfoy, którego kiedyś znałam nie dałby się wygryźć Ronowi Weasleyowi!

- Sęk w tym, że nie chciałem mu jej skraść. Zasługiwała na coś lepszego i… czekaj. A właściwie czemu nie jest już panią Weasley? – zapytał nagle, ale widząc jedynie uśmieszek Pansy wiedział od razu, że się nie dowie. – Swoją drogą spodziewałem się trochę milszego przywitania z twojej strony, Panny.

- Nie bądź głupi jak troll, Draco – wycedziła, wbijając  w niego kolejne mordercze spojrzenie. – Chyba nie spodziewałeś się, że rzucę ci się na szyję z wdzięcznością?

- Merlinie, jak Potter z tobą wytrzymuje? Wciąż jesteś zołzą – warknął, kierując się w stronę domu. Była wychowanka Snape'a zaśmiała się znów, doganiając go i zmusiła do zwolnienia kroku. – Kochasz mnie jeszcze, Pans?

- Tak, wciąż cię kocham. I wciąż mi nawet na tobie zależy. Bardziej niż powinno, ale… - Złapała go za łokieć, odwracając w swoim kierunku i westchnęła. – Nie chciałam cię spotkać ponownie.

- Och. Zapomniałem już jak słodka jesteś. Naprawdę, Pansy – parsknął, czując lekkie ukłucie w okolicach serca na to wyznanie.

- To zabrzmiało źle, wybacz. Draco, po prostu nie wyobrażasz sobie, jak cierpiałam, gdy zniknąłeś. Potem powoli się pozbierałam, zyskałam prawdziwych przyjaciół oraz niesamowitego męża. Tylko, że ty przestałeś być tą częścią mojej codzienności, którą lubię -  kontynuowała, nie pozwalając mu sobie przerwać. – Nie było dnia, bym nie zastanawiała się, co się z tobą dzieje. Czy żyjesz, czy jesteś szczęśliwy. Po czym wieczór, jak każdy inny, czekam na powrót mojego męża, dzieci bawią się w salonie, kolacja gotowa, a ja otwieram drzwi i… widzę ducha z przeszłości.

- Pansy…

- I nagle mój spokój, świat, który odbudowałam runął! Od tak. Jedna chwila i puf! – klasnęła, śmiejąc się lekko histerycznie i odepchnęła jego ramiona. – Jesteś większym dupkiem niż sądziłam.

- Przepraszam.

- Nigdy więcej tego nie rób, Malfoy. Nigdy – warknęła, a chwilę później mocno go objęła. Przytulił drżącą Pansy czując, jak jedna szpilka z serca znika. Zostało ich tam wiele, ale ta drzazga była jedną
z bardziej uciążliwych. Pocałował czoło Pansy, a potem jej policzek, czując jak zaczyna szlochać. Nie puścił jej, gdy chciała go uderzyć i wyszarpnąć się. Dopiero po paru minutach uspokoiła się, rozluźniła w jego uścisku, a na końcu znów się zaśmiała.

- Wiem. Też za tobą tęskniłem. Każdego dnia – szepnął, uśmiechając się, gdy otarła policzki rękawami szaty, którą na sobie miała. Pociągnęła go do ogrodu, gdzie weszli do znajomej altanki. Przyglądał się, jak wyciąga spod ławy przyklejoną tam piersiówkę, a potem ją otwiera i bierze solidny łyk.

- Jak kiedyś, co? – stwierdziła, gdy przyjął trunek i pociągnął z dziubka. Ognista paliła go w gardle, ale uśmiechnął się tym razem szerzej i opadł na obite poduszkami siedzenie. Mieli stąd widok na piękny ogród i część domu, a przez okno dostrzegł nawet Pottera z trójką chłopców oraz psiakami.

- Powiedz mi, jak to się stało, że zostałaś żoną Wybrańca – poprosił, spoglądając na pijącą znów kobietę. Pansy oblizała wargi, rzucając mu piersiówkę i usiadła wygodniej obok niego. Przyglądała się właśnie małżonkowi i synom, z którzy układali jakieś klocki.

- To nie pora na to  – posłała mu rozbawione spojrzenie, a potem oparła brodę na dłoni i zmrużyła powieki. – Może ty powiesz, co się stało, że wróciłeś?

- To nie pora na to – odpowiedział gładko, ukazując zęby w uśmiechu i zaśmiał się cicho, na widok jej grymasu. – Jaki jest James?

- Och, jak każdy Potter – parsknęła, ale przystała na tę zmianę tematu. Draco zachichotał na zabawną anegdotkę przyjaciółki, a czas niemalże przyspieszył. Wymieniali się żartami o swoich pociechach, skarżyli się na nieprzespane noce oraz dzielili radością. Przyglądał się przyjaciółce uważnie, widząc w jej oczach miłość i oddanie dla swojej rodziny. Nie był pewien, ile czasu przesiedzieli w altance popijając alkohol z piersiówki. W pewnym momencie światło na gangu zamigotało, a oni zaczęli się śmiać. To było kiedyś hasło Delaney, że mają wracać do łóżek. A teraz, będąc jeszcze przed trzydziestką, z dziećmi oraz innymi troskami na karku, znów zostali odesłani do pokoi.

Ale i tak nie mogli powstrzymać chichotu.



***



Hermiona westchnęła ze znużeniem, gdy dotarło do niej, że zdecydowanie zasiedziała się w wannie. Kto jednak nie uległby chwili zapomnienia w ogromnej wannie pełnej piany oraz pachnących płynów do kąpieli, które Parkinsonowie sprowadzali do Anglii na zamówienie?

Teraz jednak zdecydowała się podnieść i niestety to niezaparowane lustra uświadomiły ją o upływie czasu, a zimna woda. Wyszła na podgrzewane kafelki, sięgając po kremowy, puszysty ręcznik z egipskiej bawełny. Podeszła do blatu, gdzie położyła wcześniej piżamę, rozglądając się jednocześnie za swoją szczotką do włosów.  Od wielu lat bywała tu tak stałym gościem, a nawet domownikiem, że na jednodniowe wypady nie potrzebowała zabierać ze sobą kosmetyczki. Miała tutaj swoje rzeczy.

Kiedy zakończyła całą wieczorną toaletę, a para zniknęła już z luster, opuściła łazienkę. Zatrzymała się jednak w drzwiach, gdy dostrzegła na łóżku nieproszoną postać. Zamarła, przekrzywiając głowę,
gdy nawet się nie poruszył, a wsłuchując się w jego spokojny oddech zrozumiała, że usnął. W pierwszej chwili miała ochotę natychmiast go obudzić, skrzyczeć i wyrzucić za drzwi, ale gdy stanęła przy łóżku nie mogła się do tego zmusić.

Dlaczego, na litość boską, musiał wyglądać tak spokojnie?

Przebrany w piżamę składającą się z szarych, dresowych spodni i niebieskiej koszulki, z roztrzepanymi na poduszce włosami i rozluźnionymi mięśniami twarzy, zdawał się być tym samym chłopcem, którego znała. Jedno ramię wsunął pod poduszkę, a nogi zaplątał w kołdrę. Przypominał niewinnego Scorpiusa.

Usiadła niepewnie po drugiej stronie materaca, zastanawiając się, co robić. Najbardziej logiczną opcją byłoby obudzenie mężczyzny i wyrzucenie go stąd. Ale sama wiedziała, jak ciężko było spać tak spokojnie, jak on teraz, dlatego wolała nie niszczyć chłopakowi chwili wytchnienia. Mogła zatem przejść do jego sypialni. Albo innego pokoju gościnnego. Przecież dobrze wiedziała, że wystarczyłoby jedno słowo, a skrzaty z radością przygotowałyby jeszcze jedno posłanie.

- Jesteś pieprzoną masochistką, Granger – szepnęła, mrucząc przekleństwo i wsunęła się pod kołdrę. Bez namysłu narzuciła ją również na blondyna, a potem pospiesznie odsunęła się na sam skraj materaca. Było to naiwne działanie, gdyż dobrze wiedziała, że rano obudzi się w objęciach blondyna. Może znów wtulona plecami w jego tors, z policzkiem na jego ramieniu i splątanymi nogami.
Wiele lat temu, budziła się tak co rano.

Ale może nie była naiwna. Przecież nie mogła ukrywać, że chciała tego. Czysto egoistycznie oczywiście, bo wiedziała, że nawet teraz jej ciało ją zdradzi, a umysł ulegnie i będzie mogła spać równie głęboko, co jasnowłosy. Przy nim najczęściej się wysypiała.

- Będziesz tego żałować – westchnęła, zaciskając powieki i postarała się rozluźnić.

- Stałaś się straszną pesymistką, Granger – drgnęła, gdy męski głos wyszeptał te pięć słów. Odwróciła głowę, spoglądając na oświetloną przez księżyc twarz chłopaka. Draco wbijał w nią zaspany wzrok, wciąż przerażająco uważny.

- A ty straciłeś resztki dobrego wychowania, którymi kiedyś się szczyciłeś – odszepnęła, przełykając ciężko ślinę, gdy poczuła jego palce na ramieniu. – Co robisz?

- Staram się uratować twój tyłek przed spotkaniem z ziemią – prychnął, pociągając ją nagle i sprawiając, że przeturlała się na miejsce obok niego. Bez zawahania obrócił ją na bok, czekając na jej ruch. Ociągając się, umieściła swoją głowę na jego barku, a nogę przerzuciła przez jego uda. 

Chciała jedynie sprawdzić, czy wciąż będzie czuć się tak komfortowo, jak kiedyś.

-  A myślałam, że zaciągasz mnie do łóżka – burknęła, wywołując na jego twarzy uśmiech. – Sam się do niego wpraszasz. Do mojego łóżka.

- Szczerze mówiąc to moje łóżko – zaprotestował, muskając wargami jej głowę. – Kiedyś to był mój pokój. Przed wojną.

- Wiem – mruknęła, bawiąc się kawałkiem jego koszuli. – Pansy wspominała.

- I wciąż chciałaś tu spać?

Hermiona nie odpowiedziała, zastanawiając się, czy najlepiej będzie jednak usnąć. Mogła chyba wciąż stąd uciec? Bo co miała na to odpowiedzieć? Że gdy Pansy uświadomiła ją w jej domysłach do kogo ten pokój należał, poczuła tak przerażającą tęsknotę, że najchętniej leżałaby na tym materacu i myślała o tym, co on akurat robił? Dobry Merlinie, w co ona się wpakowała?

- Granger, śpisz?

- Tak.

Uniosła w końcu głowę, gdy tym razem to on ucichł. Gdyby nie to, że czuła jego szybkie bicie serca mogłaby uwierzyć, że odpłynął już do krainy snów. Zamiast tego złapała zamyślone spojrzenie jasnowłosego, który zmarszczył lekko brwi.

- Mów.

- Dobranoc, Granger  – szepnął, wzdychając i leniwie pogładził ręką jej plecy. Pozwoliła mu skończyć ten temat, wygodniej się układając i przymknęła powieki. Miała rację. Jej głupie, naiwne ciało rozluźniło się przy znajomym cieple, a myśli wyparowały. W końcu poczuła, jak słodki sen przysłania jej umysł, a powieki opadają. Chciała jeszcze spytać o coś blondyna, ale powoli zapominała o co.

A kiedy była już na krawędzi jawy i rzeczywistości usłyszała cichy szept.

A może to był już jedynie jej sen?

- Złamałem sobie serce, gdy się w tobie zakochiwałem – wymruczał, całując delikatnie jej czoło. – Ale teraz… teraz, Mia, dostaliśmy szansę. Nie spieprzę tego. Nigdy więcej.

Rano i tak nie będzie tego pamiętała.


***



Czekał.

Tik tak. Tik tak. Tik tak.

Przesunął wzrok z zegara, wiedząc, że nie minie dużo czasu nim wyjdzie. Bardzo dobrze znał już jej rozkład dnia. Nic ciekawego. Spacer z psem, uczelnia, kawa z przyjacielem, kolejny spacer, praca w kawiarni na rogu ulicy, niedaleko biblioteki. Proste, nudne życie.

A jednak miała ten błysk w oczach. Ten podniecający do bólu błysk. Błysk życia.

To właśnie te nieszczęsne oczy sprawiły, że się nią zainteresował. Pragnął jej.

Więc czekał.

Niecierpliwił się i zaskakująco szybko zdecydował się rozegrać tę partię. Prawdopodobnie przez to, że widział, że oddaliła się od niego. Nie chciał tego. Chciał, by się nim interesowała, by nie opuszczał jej głowy, by widziała go wszędzie. Chciał ją omotać, tak jak ona omotała jego.

Chciał jej.

A ona? Ona znalazła sobie zajęcie. Przecież dobrze wiedział kim jest, ten jasnowłosy mężczyzna, który z nią zamieszkał. Byli głupcami wierząc, że się nie dowie. Zdradzała go. Zdradzała go z tym dupkiem, chociaż dobrze wiedziała, że to on był jej pisany.

Był wściekły. A wściekłość skłoniła go do podjęcia szybkiej decyzji. Więc czekał.

I w końcu wyszła. Była tak śliczna, jak zapamiętał. Miała czarne, krótkie włosy, łagodny wyraz twarzy oraz zamyślone oczy. Szła powoli, nie spiesząc się, dobrze wiedząc, że jak tylko wróci do domu będzie musiała z niego wyjść z psem. Wciąż miała na sobie tą głupią spódnicę w kwiatki, która ukazywała za wiele. Denerwował go brak szacunku dziewczyny do własnego ciała.

Ruszył za nią. Powoli. Nie wyróżniając się.

I nastąpił ten słodki moment. Ona zatrzymała się przy furtce, a on mijając ją, musnął dłonią jej ramię. Nie uniosła nawet głowy, skupiona na szukaniu kluczy. On w tym czasie, ukrył się w zaułku i obserwował, jak znika w środku, a potem wychodzi z psem upiętym na smyczy.

To właśnie był jego czas.

Złapał jeszcze uchylone drzwi kamienicy, wsuwając się na zatęchłą klatkę. Bez zadyszki dostał się na drugie piętro, a po upewnieniu się, że nikogo nie ma w pobliżu, otworzył szybko zamek i wślizgnął się do środka. Poprawił rękawiczki na dłoniach, a potem upewnił się, że zaklęcia wciąż utrzymują odpowiednią iluzję. Ktokolwiek spojrzałby teraz w okno pod numerem czterdziestym czwartym nie zauważyłby niczego niepokojącego. Zatrzymał obraz spokoju, jak zawieszająca się czasem kamera. Przygotował swoje przybory do pracy, a potem nie zostało mu już nic więcej, jak tylko czekać.

Kiedy weszła, nie zwróciła uwagi na dziwne zachowanie psa. Zrzucała z siebie płaszcz, gdy on zniecierpliwiony ujadaniem, chwycił jamnika za kark i z cichym trzaskiem zakończył drażniące go szczekanie.

To przykuło jej uwagę.

Odwróciła się, a jej oczy błysnęły strachem, gdy prostym czarem pozbawił ją świadomości. 

Miał przecież dużo roboty przed sobą. Chwycił bezwładne ciało, zanosząc je do łazienki, gdzie pozbył się wszystkich ubrań kobiety. Bez tracenia czasu umieścił ją w wannie, przygotowując jej rozgrzewającą kąpiel. Dokładnie namydlił każdy skrawek jej ciała, czując rosnące podniecenie.

Gdy była już czysta i wytarta, nasmarował ją balsamami, a potem ubrał w znalezioną w jej szafie, najładniejszą wieczorową sukienkę. Ułożył dziewczynę na łóżku, przyglądając się z uwagą, jak ładnie wygląda. Jak śpiąca królewna. Słodko i niewinnie.

Brakowało tylko jednego.

Tym razem umieścił kobietę na stole, a potem dokładnie przywiązał magicznymi węzłami do blatu jej nadgarstki, kostki, biodra i ramiona. Upewnił się, że czar wyciszający działa, a w tle leci odpowiednio ustawiona przez niego muzyka.

- Wstań, kochanie – szepnął, pstrykając i wybudzając tym samym dziewczynę z krainy snu. Z lubością przyglądał się jej oczom pełnym zamroczenia, a po chwili strachu i przerażenia. Przesunął palcem po jej policzku, a potem pokazał ładny nóż, który trzymał.

- Ja…

- Szzz, kwiatuszku, obiecuję, że nie będzie bolało – stwierdził, podrzucając do góry sztylet i uśmiechnął się do swojej słodkiej ofiary. – No cóż, nie tak bardzo.

A potem zaczął pracę, a dziewczęcy krzyk odbił się echem od ścian. Rzucała się nerwowo, wiła z bólu niczym namiętna kochanka. Błagała go o litość, szeptała modlitwy, jęczała, a on chłonął to całym ciałem. Była tak pełna życia.

A teraz wisiała bezwładnie niczym szmaciana lalka.

Przyjrzał się jej tylko raz, a potem bez zostawiania śladów, opuścił mieszkanie.

Jednak nie było ono puste. Za drzwiami, pod numerem czterdziestym czwartym, za parę godzin stawi się policja. Później zostanie wezwany oddział aurorów. Sam Harry Potter przyjdzie podziwiać jego dzieło.

Podarunek.

Piękny obrazek. 

Baletnica zatrzymana w półobrocie. Z uniesionymi nad głowę ramionami, z jedną nogą ugiętą, a drugą wyprostowaną. Wszystko utrzymywane było przez wytrzymałe, przezroczyste żyłki, które powbijał w jej jędrną skórę. Włosy postanowił pozostawić rozpuszczone i nastroszone, a głowę odwrócił w kierunku okna. To wtedy światło z zewnątrz ładnie ją oświetlało. Sukienka z kremowego materiału ładnie ją opinała, uwydatniała piersi, ukazywała uda. Stopy były bose. Krew wciąż powoli spływała z przedziurawionego ciała i  kapała na podłogę, tworząc krwawy cień pod jego baletnicą.

Piękna.

A najbardziej oczarowały go jej oczy. Teraz puste, wciąż lekko przestraszone,  jasne i zamglone.

Oczy o pięknym odcieniu, który go pogrążał.

Który zwrócił jego uwagę.

Pięknym.

Brązowym.

16 komentarzy:

  1. Bindu, Bindu... co za Bindu?
    Nie no, pierwsze skojarzenie z Białą Wdową, to oczywiście Narcyza, ale nie wydaje mi się, żeby to była ona, bo dlaczego miałaby przychodzić, do jakiegoś chłopca? I tak szczerze, to nie pamiętam, czy ona żyje w tym opowiadaniu...
    Też chce mieć taki wielgachny dom, jak Pansy!
    I polubiłam jej rodziców.
    James, Regulus i oczywiście Scorpius <3
    "Żeby w końcu zaciągnąć cię do łóżka." - czekam ( ͡° ͜ʖ °)
    Ogólnie to miałam przemyślenia, co do tego rozdziału, ale nie wiem, co jest ze mną nie tak, bo zapomniałam. Pewnie mi się potem przypomni, to dopisze :D
    Na koniec coś, czego zapewne nikt się nie spodziewał, czyli facet, który lubi skręcać karki jamnikom, po czym znęca się nad ich właścicielkami. Dziwnieee, ale podoba mi się.
    A jak już jesteśmy przy niebezpiecznych facetach, to wpleciesz tu może drugiego Raphael'a?

    No, ja też postaram się, żeby było szybciej.

    Leniwiec

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Facet który lubi skręcać karki jamnikom. Dzięki, kochana, Ty to wiesz jak podsumować rozdział :D Ja tu staram się stworzyć horror, a Ty płaczesz nad psiakiem. Ale rozumiem. Nic nie łamie serca jak śmierć zwierząt w ksiażkach czy filmach! </3

      Usuń
  2. Tak, tak więcej takich wyznań Draco. Scorpius cudny jak zawsze.
    Pozostałe wątki intrygujące, nie mogłam przez Ciebie oka zmrużyć po przeczytaniu, bo próbowałam wymyślić kogo to masz na myśli, ale poza dzisiejszymi cieniami pod oczami nic nie osiągnęłam.
    Natomiast obietnicą ze wstępu: "Następny rozdział pojawi się szybciej" - KOCHAM
    Margoo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I dotrzymałam obietnicy! :D Bo pojawił! Mam nadzieję, że małych Potterów też polubisz! A co do Draco to zdecydowanie on tutaj będzie musiał być tym otwartym partnerem w związku :D

      Usuń
  3. Rozdział cudowny i piekielnie intrygujący!. Ten początek i ta końcówka... ach nie mogę się doczekać aż to rozwiniesz. Czekam na jakieś zwierzenia Hermiony, bo o ile o Draco sporo już wiem (i tyle samo się domyślam) to ona jest taka tajemnicza... Ale to dobrze! Kocham Twoich bohaterów, wszystkich! No,może po za tym psycholem z końcówki. :D Zapowiedź, że next będzie szybciej jest CUDOWNA! A więc czekam!
    Życzę Ci dużo, dużo weny i chęci do pisania.
    Pozdrawiam serdecznie! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rany! Dziękuję za ten pełen miłych słów komentarz! WoW.
      Oby dalej Ci się tak podobało, bo to najlepsze uczucie czytać potem tak entuzjastyczną wypowiedź!
      Dziękuję! <3
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  4. Proszę, proszę... pojawia nam się wątek kryminalny, a ja kocham kryminały i thrillery równie mocno co dramione. Zaintrygowałaś mnie jeszcze mocniej, o ile to w ogóle możliwe.
    Bindu i tajemniczy pacjent. Mmmmmm... Nie mam pojęcia kim może być to dziecko :( a zżera mnie ciekawość.
    Draco jest cudowny... Tylko ta Hermiona. Co ona ukrywa?
    Trzymam za słowo, że next będzie szybciej.
    Zeta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że ten wątek dobrze wyjdzie. Bo w mojej głowie jest póki co udany, ale by taki pozostał, Merlinie uchowaj!
      Pozdrawiam ciepło i do usłyszenia!

      Usuń
  5. No początek zaciekawił mnie :D może ma to coś wspólnego z końcówką rozdziału :P
    Już myślałam, że Pansy się na dobre obraziła, ale na szczęście tęsknota wzięła górę :D
    I dalej czekam na rozkręcenie akcji między Draco i Hermioną :D Ale cierpliwość to cnota, więc poczekam <3
    Dużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pansy tutaj troszkę odbiega od tej z DJNZ :D Zaczynając od normalniejszych relacji z rodziną, kończąc na małżeństwie z Harrym, hah!
      Czekaj, czekaj, bo warto xd Nie no mam nadzieję, że będzie warto!

      Usuń
  6. O szlag... Zapomniałam, że to nie obyczajówka, tylko kryminał i ostatnia scena nieco mnie zemdliła. Całe szczęście, że w sumie zarysowałaś ją w miarę subtelnie, bo teraz już niemal nie czytam tekstów z drastycznymi opisami (i nie, na razie nie usiłuję sobie nawet wyobrażać, jak koszmarną obsesję i na czyim tle ma przestępca).

    Zdecydowanie bardziej zainteresowało mnie to wszystko, co działo się w posiadłości Parkinsonów, i tak śledząc interakcje między Hermioną a Draco, jego i jej przemyślenia, staram się zrozumieć, o co tak naprawdę między nimi chodzi. Z jednej strony jasne jak słońce jest, że między nimi iskrzyło, że byli sobie w jakiś sposób bliscy. Z drugiej - Draco wyraźnie zależało na Astorii, do tego stopnia, że porzucił wszystko, odciął się od Hermiony, swoich przyjaciół i wyjechał budować swoje nowe życie jedynie z nią. Teraz wrócił i od razu niemal przypomniał sobie, jaką miał słabość do Granger... a ona do niego zresztą też.
    Trochę się w tym gubię, bo nie wiadomo na razie tak do końca, w jaki sposób rozstał się zarówno z nią, jak i z pozostałymi, ale reakcja Pansy i jej słowa wskazują na coś w rodzaju ucieczki bez pożegnania. Mam nadzieję, że gdzieś tam jeszcze dowiemy się więcej na ten temat, bo w sumie ani Hermiona, ani Malfoy - nie mieli raczej złamanego serca, bo inaczej reagowaliby na drugą osobę, gdyby rozstanie było dla nich wyjątkowo bolesne. Jednocześnie jednak wygląda na to, że byli z sobą naprawdę blisko, a to kłóci się trochę z faktem, że Draco tak bardzo związany był z Astorią. Ech, zamotałam się w swoich dywagacjach, ale mam nadzieję, że z tego bełkotu wyłapiesz, o co mi chodzi ;)

    Anyway, jak na razie, skutecznie zamotałaś wszystko jeszcze bardziej i już teraz nie tylko szaleństwo Hermiony jest tak intrygujące. Bo jest jeszcze Biała Dama i jej syn, psychopatyczny morderca i hinduska pielęgniarka, której zapewne też przypiszesz jakąś rolę do odegrania, skoro przybliżyłaś nam już jej sylwetkę. Intrygująco :)

    Pozdrawiam i czekam na więcej.

    Margot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zwykle przeczytałam Twój komentarz parę razy. Lubię tą Twoją przenikliwość i szczere opinie, zdecydowanie. Dziękuję za nie.

      Pozwolę sobie pominąć na chwile pozostałe wątki skupiając się na głównych bohaterach. Zaczynam się zastanawiać czy z czasem uda Wam się spojrzeć na to tak jak ja widzę ;D Bo szczerze mówiąc nic nie wskazuje na to by Draco kiedykolwiek zapomniał o Hermionie, prawda? Jego nagłe uczucie do niej nie pojawiło się od tak. Wrócił i pstryknęło. Raczej wciąż się tliło, a on starał się zapomnieć. Czemu? O tym więcej w następnych rozdziałach.

      Co do Hermiony… ona się zmieniła. Przez wiele czynników, ale jej psychika nie działa jak kiedyś. Geniusze często popadają w szaleństwo, prawda? Ale geniusze potrafią też udawać szaleńców.

      Ten rozdział miał pokazać, że oni wciąż coś do siebie czują. Sami nie potrafią, bądź nie chcą zaakceptować tych uczuć, dlatego starają się je analizować aż nadto. Oboje pragną swojej bliskości jak przed laty, a z drugiej strony boją się jak to się potoczy. Bo tym razem wojna nie zakończy ich relacji. Nie będą mogli zrzucić to na słabostkę w trudnych chwilach.

      Skoro zamotałam to obym ładnie odplątała. Bo chociaż wszystko w zarysie ładnie się zespala tak ja zaczynam się obawiać czy podołam. Oby.

      Challange accepted.

      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  7. Niestety muszę się zgodzić z Margot w kwestii uczuć Draco. Wychodzi na to, że zdecydowanie mocno zależało mu na Astorii, skoro porzucił dla niej wszystkich i wszystko. Mogło być tak pięknie, a wygląda na to, że było mu dobrze w układzie i sytuacji w jakiej się znalazł, a z Hermioną łączyła go raczej przyjaźń z platonicznymi dodatkami, może w obliczu wojny i samotności?... Zdecydowanie wolę, wersje gdy Draco i Hermiona są przeznaczonymi sobie połówkami, choć z drugiej strony ich zachowanie jest niezmiernie dziwne... nie wiem jak to nazwać... Draco jest taki niezainteresowany (z braku lepszego słowa) a Hermiona zamknięta i nie bardzo chce go w swoim życiu i odnoszę wrażenie, że gdyby nie Scorpius (kocham go <3 ) to ona nie chciałaby nawet gadać z Malfoyem :(
    Co do psychopaty to jestem przerażona. Może to ten Ben ze zdjęcia?
    Biała Dama, jej syn i Hinduska - bardzo intrygujący wątek.
    Słoneczna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Zależało. Na pewno w jakimś stopniu. Jeszcze nic nie było o tym jak rozpoczął się związek Astorii i Draco, ale to w swoim czasie. Ale czy Draco będąc z inną musiał zapomnieć o H? niezupełnie ;) Mogło być tak pięknie jednak życie nie jest bajką. Oni też popełniają błędy, może te większe już popełnili i teraz muszą ponieść konsekwencje, bo co by było gdyby… gdyby Draco został, gdyby rozstał się z Astorią, gdyby Astoria jednak wciąż żyła? Zdecydowałby się na powrót czy stchórzył?

      A co do przeznaczonych połówek to przecież wciąż nimi mogą być! Gdyby odnalezienie swojej lepszej połowy było takie banalne nie byłoby w tym magii! Daj szansę im pokazać, że to „prawdziwa miłość” xD

      Pozdrawiam ciepło,
      L♥


      Usuń
  8. Dzięki Bogu, że nie tylko ja mam wrażenie, że jakoś Draco za bardzo zależało/zależy na Astorii. Chociaż z drugiej strony to nie jest optymistyczna wiadomość. Bo przecież dla prawdziwej miłości nie powinno być żadnych granic ;( Ale zarówno Hermiona jak i Draco nie są zbyt skierowani ku sobie ;( Pomimo zapewnień Malfoy'a, że tym razem nie odpuści itd Ale czy to przypadkiem on mówił, że "Malfoy zawsze dostaje to czego chce"? Czy w takim razie nie chciał Miony?
    W tej całej sprawie nie daje mi jeszcze spokoju Ron - o co z nim chodzi? Byli małżeństwem, ale się rozwiedli czy może stwierdzili, że jednak nie są sobie przeznaczeni i pozostali przyjaciółmi? Tylko dlaczego w takim razie nie ma ani jego ani Ginny?
    Kim był Ben ze zdjęcia, które Harry pokazał Draco?
    I dlaczego tak mało wiemy o Theo i Lunie?
    Poza tym kocham Pansy, jest taka wspaniała wTwoich opowiadaniach. W kanonie za nią nie przepadam, ale to w jaki sposób Ty ją przedstawiasz - sama chciałabym taka przyjaciółkę.
    Dodatkowo strasznie trudno przestawić mi się na pozytywny wydźwięk postaci ojca Pansy, bo przed oczami cały czas mam tego z Twojego poprzedniego opowiadania.
    Wątki kryminalne natomiast są genialne. Już nie mogę doczekać się odkrywania tajemnic i poznania odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, a to co napisałam to zaledwie czubek góry lodowej.
    Bookmenka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi

    1. Jestem ciut skołowana odbiorem tego rozdziału >,< Według mnie miał pokazać, że tej dwójce w czasie wojny los rzucał zbyt wiele przeszkód do odnalezienia sensu ich zagmatwanej relacji. A teraz mają drugą szansę, ale muszą się odważyć by ją wypróbować. W końcu ona przez ostatnie lata miała jakieś tam problemy, a on utknął na innym kontynencie z kobietą, która nie chciała nawet jego dziecka. Ciężko znaleźć te pokłady zaufania by nie zostać znów zranionym…
      Mam nadzieję, że następne rozdziały ukażą Wam więcej tego co chciałam przekazać :D
      Tyle pytań… ALE już niedługo na każde z nich znajdziesz odpowiedź. Czekam sama niecierpliwie na powrót tych osób. Wyobrażasz sobie ich reakcje na wieść o powrocie Malfoya? Oraz Malfoya poznającego ich dotychczasowe życia? :D
      W kanonie Pansy jest niewiele, a mnie irytowała jej nierozbudowana postawa. Nie zmieniała się tam ani trochę. Dlatego stała się w pewnym sensie moją ulubienicą, bo można ją wykreować na tyle sposobów! Cieszę się, że ją lubisz, bo ja ją uwielbiam. To chyba się już nigdy nie zmieni ;D
      Dziękuję za ten pięknie rozbudowany komentarz! <3
      Pozdrawiam ciepło,
      L♥

      Usuń

Szablon