2 lipca 2017

04. Ne­ver fear sha­dows.




Otworzyła oczy, gdy tylko poczuła, że ktoś mija jej zaklęcia ochronne. Usiadła gwałtownie, chwytając leżącą na stoliku obok różdżkę i nóż, a później zeskakując co drugi stopień zbiegła na dół. Dopiero po chwili odrzuciła sztylet na stolik, gdy zobaczyła spokojne oczy Cerbera. Spojrzała na drzwi, w które właśnie ktoś zastukał.

- To ja, Mia, otwórz.

- Hasło. – Wciąż nie ruszyła się bliżej, mierząc w drzwi różdżką oraz powstrzymując z całych sił drżenie dłoni. – HASŁO.

- Dante. – Wypuściła powietrze, wsuwając różdżkę do kieszeni i szybko otwierając wszystkie zamki. Przepuściła w drzwiach gościa, zabezpieczając znów wejście. Upewniając się trzy razy, że każdy zamek jest na swoim miejscu przeszła do salonu. Przesunęła spojrzeniem po wielu książkach oraz zapisanych kartkach, zatrzymując wzrok na siadającym właśnie na fotelu chłopaku.

- Jest późno – zauważyła spokojnie, sięgając po leżącą na sofie bluzę i zakładając ją na koszulkę, w której zwykle sypiała. Mężczyzna skinął głową, głaszcząc po łbie Cerbera, który z ochotą witał znajomą twarz. Diego natomiast, nie ruszył się ze swojego miejsca przy kominku, woląc pomerdać ogonem na przywitanie, niż z wywieszonym jęzorem, dać się pogłaskać.

- Nie odzywałaś się dzisiaj… – Wzruszył ramionami, unosząc w końcu zmęczone spojrzenie. – Nie wiedziałem, czy wszystko w porządku.

- Nie muszę codziennie się meldować – mruknęła, machając różdżką na czajnik, by nastawić wodę na herbatę. – Wszystko w porządku, skoro musisz już wiedzieć.

- Co robiłaś? – Przewróciła oczami, siadając na sofie i podciągając kolana pod brodę. Obserwowała z rozluźnieniem, jak jej psiak cieszy się z dokładnego pieszczenia chłopaka.

- Poczytałam ostatnie raporty z misji Orzeł i sporządziłam analizę. – Wskazała na leżący na stole laptop, przy którym pracowała. – Zrobiłam obiad, a potem obejrzałam film. I poszłam spać.

- Biegałaś? – Zamrugała, zerkając z uwagą w zapatrzone w nią, brązowe oczy. Wiedziała,
że nawet jeśli by zaprzeczyła, to on wiedziałby o tym. Na pewno, zauważył już świeżo pobrudzone trampki w holu.

- Tak – przyznała, marszcząc czoło. – Nic się nie działo.

- Nikt cię nie śledził?

- Nie - twardo odpowiedziała, wzdrygając się na gwizd czajnika. Poderwała się, przechodząc do aneksu kuchennego, by wyciągnąć dwa kubki. Nie musiała się odwracać by czuć na sobie jego uważne spojrzenie. Wiedzieli oboje, że kłamie. Ale nie mogła powiedzieć inaczej. 

Nie, skoro to właśnie jej paranoja sprawiła, że zdecydowała się odejść. Musiała.

- Wiesz, że ci wierzę.

Wstrzymała oddech, zaciskając mocniej palce na kubku i zaciskając powieki. Ileż razy  słyszała to, przez ostatni okres? Ile razy ją zapewniali, że ma rację? Że coś z tym zrobią? Że postarają się jej pomóc? Wciąż widziała wzrok Kingsleya, który przyglądał się jej, jak dzikiemu zwierzęciu. Czuła spojrzenie Szefa Biura Aurorów oraz Harry’ego. Wiedziała.

Nikt jej nie wierzył.

W ten oto sposób, z jednego z najlepszych hakerów oraz analityków śledczych wśród aurorów, została... zawieszona. Odsunięta od wielu spraw, których nawet nie zdążyła doprowadzić do końca. Urlop, jak to określił jej szef. Urlop, bo według nich, jej umysł się przegrzał, a ona stała się psychicznie nie spełniającą wymogów.

Wariatką.

- Problem w tym, że ja już nie wiem, czy sama sobie wierzę… – wyszeptała, zwieszając głowę i wypuszczając powoli powietrze z płuc. Ostatnimi czasy zażywała tak wiele eliksirów oraz proszków uspakajających, że potrafiła przespać pół dnia. Sny mieszały się jej z rzeczywistością. Budziła się z przeczuciem, że zaraz otoczą ich śmierciożercy. Że zaatakują ich obozowisko. A po sekundzie, gdy wciąż trzymając uniesiony nóż i różdżkę, odzyskiwała przejrzystość logicznego myślenia, uzmysławiała sobie, że nie ma już ich. Jest ona. I nie obozowisko, a jej dom.

 - Hermiono, ja zawsze będę stać po twojej stronie. – Obróciła się, unosząc koniuszki ust, bo już nie siedział na sofie, a stał tuż za nią. Czuła zapach jego perfum oraz ten specyficzny, jakby połączenie mięty i kawy, który zwykle go otaczał. Przyglądała się szczupłej twarzy, wystającemu podbródkowi oraz głęboko osadzonym oczom. Nawet się nie poruszyła, gdy przesunął opuszkiem palca po jej dłoni, splatając ich ręce i przyciągając ją do siebie. Z ulgą wpadła w jego umięśnione ramiona, przyciskając policzek do jego obojczyka i chłonąc bliskość. Pamiętała do tej pory ich pierwszy uścisk.





 - Jeden łyk i zrozumiesz.

- Czy ja wiem… - Zerknęła niepewnie na kieliszek z mieszaniną dziwnych napojów, które podobno miały zwalić ją z nóg. Znów przyjrzała się swoim towarzyszom, którzy wyczekująco na nią patrzyli. Theo siedział obok niej, z zarzuconym ramieniem na oparciu za nią, rozluźniony oraz szeroko uśmiechnięty. Jakie to dziwne, że minęło dopiero pięć miesięcy, od kiedy zaczęli ze sobą przebywać, a ona już mu ufała. Lubiła jego czarny humor, ciekawe spostrzeżenia oraz zrozumienie. Tuż obok Notta siedziała po turecku Pansy Parkinson, która z poważną miną przyglądała się talerzowi z przekąskami, które przed chwilą wzięła z baru. Hermiona wciąż nie czuła się zbyt pewnie przy dziewczynie, która kiedyś kojarzyła się jej z głupiutką lalką. Jak się okazało, Pansy nie była głupia. I nie była laleczką. Brązowe włosy, które splotła w warkocza opadały jej na plecy, a ładną, zarumienioną buzię, często rozjaśniał uśmiech. Pansy była wybuchową, pełną energii dziewczyną, która jak im zapowiedziała, zamierzała w przyszłości zostać świetną prawniczką. Cóż, według dziewczyny pasowałaby na nią całkowicie. Z Parkinson rozmawiał właśnie Harper, którego kojarzyła jedynie z jednego meczu. Constantine, na którego wszyscy wołali Tino, był uroczym chłopakiem, z dość roztrzepaną czupryną. Wciąż rozśmieszał towarzystwo, a i dzięki niemu, Hermiona siedząc tu ze śliz gonami, nie czuła się, aż tak skrępowana. Ekipę domykali: Goyle, który wciąż ją troszkę przerażał oraz Terrence Higgs, który rzadko kiedy się odzywał.

- Oj, dawaj, dziewczyno! – Tino puścił jej oczko, unosząc swój kieliszek. – Zrozumiesz czemu wszyscy tak mnie kochają!

- Chyba czemu, w ogóle ktoś zmusza się, do twojego towarzystwa. – mruknął pod nosem Theo, przewracając oczami na teatralny szloch kumpla. – Obiecuję, Herm, że nie jest tak szkaradne, jak wygląda.

- No to... – Uniosła kieliszek, uśmiechając się krzywo. – Za co pijemy?

- Za nowe przyjaźnie! – stwierdziła Pansy, posyłając jej delikatny uśmiech. – Za nowe i stare przyjaźnie.

- Za nowe przyjaźnie! – powtórzyli wesoło, wypijając wszystko. To właśnie pokazywało, jak  zmieniło się ich życie. Siedziała w Hogsmeade, w barze wraz z nieznanymi jej wcześniej osobami, a którzy teraz na co dzień, stanowili jej normalność. Byli w knajpie, gdzie Harper przyjaźnił się z barmanem i teraz częstował ich swoimi specjałami. Uśmiechnęła się w końcu szczerze, wymieniając z Pansy rozbawione spojrzenia, gdy chłopcy zaczęli się wygłupiać.


Nie zauważyła, kiedy jej kieliszek znów został napełniony. Nie rozumiała, czemu nagle znalazła się na środku parkietu z ciemnowłosą dziewczyną obok. Uniosła ręce nad głowę, przymykając powieki i kręcąc się w kółko. Liczyła się tylko muzyka oraz szum w głowie.


Czuła, jak kolana się pod nią uginają, ale nim upadła, silne ramiona ją objęły. Napięła mięśnie, ale wtedy poczuła ten miętowy zapach i dostrzegła roziskrzone oczy przyjaciela.

Tak, Theodore Nott stał się dla niej przyjacielem.

Tak, Hermiona zrozumiała, czemu wszyscy wychwalali talent Harpera do przyrządzania drinków.

Tak, to wtedy zrozumiała, że naprawdę lubi tych ludzi.

Tak, nigdy więcej nie wypiła tak dużo.

I nie, nie żałowała.



Nie zdawała sobie wtedy sprawy, że te same ramiona i po kilku latach, wciąż będą dodawać jej otuchy. Gdyby mogła cofnąć czas, doceniłaby bardziej, te jeszcze beztroskie chwile w Hogwarcie. Dzięki jej przyjaźni z Theo, wielu uczniów odpuściło Ślizgonom. Dziewczyna otwarcie zaczęła okazywać sympatię nowym znajomym, a oni mimo, że nie ufnie i niechętnie na to pozwalali. Rozumiała ich. Nagle, po tylu latach życia, ich światopogląd ma się odmienić? I znienawidzona szlama, jaką była, miała stać się ich jedyną szansą na normalne funkcjonowanie? Och, tak, wciąż bawiła ją desperacja tych ludzi, którzy zmuszali się do bycia przyjaznym. Wszystko się zmieniło, gdy naprawdę się poznali.

- Obejrzymy jakiś film? – Theodore chwycił kubki i przeszedł do salonu. Przytaknęła ochoczo, okrywając się kocem oraz sadowiąc u jego boku. Trzymając kubek w dłoniach, przykryta puchatym materiałem i oparta o jego ramię, potrafiła poczuć się bezpiecznie. Cerber ułożył się na wolnym fotelu, a Diego wskoczył na miejsce, po jej drugiej stronie.

Przyglądała się ekranowi, jednak myślami znów odleciała do przeszłości. Obiecała sobie tego nie robić, ale czasem było to silniejsze od niej. Czuła się tam stabilniejsza, w końcu wiedziała jaki koniec ma ta historia. Przyszłość, była jedną, wielką niewiadomą, a ona nie przepadała za niespodziankami. Tam, wtedy, wiedziała kim jest. Czego chce. Czego inni chcą. Rozumiała świat, ludzi i siebie. Teraz, nie była już pewna, kim jest. Genialną czarownicą? Czy może, wariatką z paranoją?

- Tracę kontrolę. – szepnęła, czując jak siedzący obok towarzysz, napina mięśnie.

- Nie tracisz, nie pozwolę ci. – obiecał jej, gładząc po głowie. Zamrugała, gdy zamiast słów Theodore’a, usłyszała głos zupełnie innej osoby, wypowiadający zupełnie inne słowa.







- Tracę kontrolę.

- Masz szczęście, że ja, nigdy jej nie tracę – parsknął chłopak, chwytając ją za rękę i splatając ich palce. Skrzywiła się, gdy pociągnął ją mocniej za sobą, zmuszając znów do biegu. Przesuwała coraz szybciej nogę za nogą, by nadążyć za narzuconym przez niego tempem. Odruchowo odwróciła wzrok, gdy mijali pokoje szpitalne, skąd dobiegały ich krzyki oraz płacz rannych. Nie cierpiała skrzydła szpitalnego, bo otaczał go zapach śmierci, przegranej i klęski.

- To rozsądne? – zapytała, zerkając przez ramię, gdy stanęli na korytarzu, który prowadził
do wyjścia. Według zasad, narzuconych przez Moody’ego, nie mieli prawa opuszczać bazy, bez zgody kapitana danej centrali, a w tym wypadku, Patrica Fauliego.


- Oj, nie mów mi, że naprawdę, obawiasz się konsekwencji naszej małej wycieczki. – Uniósł brwi, uśmiechając się krzywo. – Dobrze wiesz, że jedyne co dostaniemy, to wykład, na temat nieposłuszeństwa oraz bezmyślnego narażania własnego bezpieczeństwa.

Miał rację. Inni na pewno zostaliby odesłani do Głównej Bazy Zakonu, by zajmować się formalnościami – nudna oraz żmudna praca – bądź kuchni, gdzie zawsze brakowało rąk do pracy. Bardzo możliwe, że taka kara mogła trwać parę tygodni, co było naprawdę niezbyt ciekawą wizją. Ale nie oni. Oni stali ponad prawem, nawet jeśli wyznaczał je Moody, bądź Kingsley. To zabawne, że tak świetnie się w tym odnajdywali. Dopiero teraz zauważyła, że to nie pierwszy raz, gdy Harry, Ron i ona dostają więcej swobody. Już w Hogwarcie, pod czujnym okiem Dumbledore’a, byli... wyróżniani. Teraz i po śmierci dyrektora, na barkach Harry’ego spoczywała wielka odpowiedzialność. A Moody, Kingsley oraz Rada, zgadzali się na każdy warunek Wybrańca. Nie musieli pomagać w bazach, w których stacjonowali w czasie swoich wędrówek w poszukiwaniu horkruksów. Cisza nocna ich nie obowiązywała, chociaż starali się jej przestrzegać. Nie dostawali warty ani nie przymuszani byli do porannych ćwiczeń. Dostawali większe porcję pożywienia, a ich pokoje wyposażone były, w ciepłą wodę i w miarę wygodne materace.

- Wrócimy na kolację? – upewniła się, a później ruszyli ku wyjściu. Po kilku zaklęciach, drzwi się otworzyły, a oni wyszli na świeże powietrze. Wsunęła odruchowo dłonie do kieszeni, gdyż w kwietniu, czasem bywało chłodno. Idący obok chłopak skinął jej, by znów ruszyła za nim. Baza kapitana Fauliego - zwyczajowo nazywana Doliną - znajdywała się przy małej wiosce, na południu Szwecji. Z zewnątrz, wydawała się małym domkiem, ale w środku schowane były schody do piwnicy, a tam, trzy piony oraz czterdzieści pomieszczeń. Hermiona nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Dumbledore wiedział, co ich czeka. Że znalezienie i zniszczenie horkruksów nie zajmie im jednych wakacji, czy czterech miesięcy. Byli przecież zwyczajnymi dzieciakami, a Voldemort... był potężnym czarnoksiężnikiem. Wkrótce po ich ucieczce oraz samodzielnej wyprawie, aktywowały się bazy. Największą, centralną, była oczywiście Główna Baza Zakonu w Norze, ale jak się okazało, nie jedyną. Przez ostatnie miesiące odwiedzili jeszcze dwie. Pestkę – gdzie sprawował rolę lidera Lupin z Tonks oraz Ul – w którym poznali znanego Aurora, Cygnusa Mauriego.

- Łamiemy coraz więcej zasad. – Ucieszył się chłopak, gdy weszli do lasu. Uniosła brwi, gdy zatrzymali się w krzakach, a srebrne oczy spoczęły na niej. – Gotowa?

- Na co? – Zmarszczyła czoło, spoglądając na jego wyciągniętą rękę. – Co ty kombinujesz, Malfoy?

- Odważysz się sprawdzić? – uśmiechnęła się, gdy wyczekująco zamachał palcami. – No, Granger, wiem, że jesteś ciekawa.

- A niech cię hipogryf kopnie – mruknęła, chwytając go za dłoń i wciągając z sykiem powietrze, gdy świat rozmył się przed jej oczami, a ona poczuła charakterystyczne szarpnięcie w okolicach pępka. Kiedy jej stopy ponownie dotknęły ziemi, pochyliła się i jedynie mocny uchwyt Ślizgona, nie pozwolił jej kolanom, boleśnie uderzyć o grunt. Przełknęła nieprzyjemny posmak, prostując się  i rozglądając wokół ciekawie, wiedząc, że blondyn  czujnie ją obserwuje. Nie mogła jednak powstrzymać cichego westchnienia na piękny widok, który roztaczał się z miejsca, w którym wylądowali. Stali na kawałku wysuniętej skały, w pięknej dolinie. Pod nimi, ciągnęło się, średniej wielkości jezioro, a wokół roztaczał się gęsty i zarośnięty las. Przysunęła się na krawędź skalistej półki, widząc udeptaną przez ludzi ścieżkę, prowadzącą do tego miejsca. Góra jednak, ciągnęła się wyżej, a ona zadrżała odruchowo. Nie przepadała za wysokościami i nawet teraz, czuła ssanie w żołądku.

- Gdzie jesteśmy? – Nie mogła nie zapytać, chociaż po jego spojrzeniu wiedziała już, że tylko na to czekał. To zabawne, że przez te kilka miesięcy, nauczyła się tak dobrze czytać z jego twarzy i oczu. Jak mogła nie widzieć tego zagubienia w jego oczach przez te wszystkie lata? Szczerze mówiąc, wiedziała czemu. Był świetnym aktorem. I dopiero, gdy zabrali go wbrew rady Zakonu ze sobą, a tam pozwolili wybrać, czy chce odejść, czy zostać... może przez to, że nie miał już nic do stracenia, przestał udawać? I pokazał im, chociaż trochę, prawdziwego Malfoya?

- Jezioro Blausee. – Uśmiechnął się, mrużąc powieki i tak jak ona, z zachwytem przyglądając się, jak promienie słoneczne oświetlają lazurową wodę pod nimi. – Przyjeżdżałem tu, kiedy  byłem mały.

- Z rodzicami? – Skrzywiła się pod jego pełnym politowania spojrzeniem, które mówiło więcej niż tysiąc słów.

- Moi rodzice, nigdy by nie wyprawili się w takie miejsce. Brak ogromnej willi, służących i szampana? – Pokręcił głową, zagryzając z zamyśleniem wargę. – Nie, nie było opcji. Z rodzicami w wakacje odwiedzaliśmy rodzinę we Francji, czasem zwiedzaliśmy Austrię bądź Niemcy.
- Nigdy wcześniej nie powiedziałabym, że ty jesteś inny. – Wytrzymała jego intensywny wzrok, nim ze wstydem go spuściła, na ich buty. Czy była lepsza niż wiele ludzi, których sama tak surowo oceniała? Co czyniło ją wyjątkową, skoro sama skreśliła Malfoya z listy dobrych osób, gdy tak naprawdę go nie znała?

- Wiem. Ja też bym nawet nie pomyślał, że będziesz… tak dobrym przyjacielem – wyznał w końcu, zaskakując ją szczerością w głosie. Jej serce zabiło mocniej, gdy po raz pierwszy nazwał ją przyjaciółką. Słyszała to określenie w jego ustach już wcześniej. Gdy wspominał Pansy, Blaise’a, czy Notta, a nawet, raz czy dwa, Harry’ego. Nie spodziewała się, że poczuje się tak dobrze z tym określeniem jej osoby. Byli przyjaciółmi.

- To z kim tu przyjeżdżałeś? – Powróciła do pierwotnego tematu, postanawiając przemyśleć tą sytuację później. Draco widocznie się rozluźnił, gdy nie drążyła rodzaju ich relacji.

- Z Pansy i jej rodzicami. – Znowu uniósł kąciki ust, a ona poczuła ciepło na ten widok. Ostatnio robił to często. Uśmiechał się szeroko, zawadiacko oraz szczerze, a nie złośliwie i obłudnie. Pamiętała, jak zaskoczył ją tym uśmiechem po raz pierwszy, gdy weszła do namiotu, zastając go z Harry’m przy partyjce szachów. Spodziewała się jego aroganckiej postawy oraz wrednych komentarzy skierowanych do Pottera, który był koszmarny w tej grze.. Jednak zamiast tego, spotkała jego cierpliwość i zaangażowanie, gdyż jego nową osobistą misją było nauczenie Harry’ego wszystkiego.

- Nie jestem zaskoczona – przyznała, bo już wiedziała, że to Pansy była jedną z najbliższych osób dla Malfoya. Blondyn uniósł jedną brew na to spostrzeżenie, przekrzywiając trochę głowę.

- Uwielbiałem te wyjazdy. Błagałem w myślach Salazara, by moi rodzice zgodzili się chociaż na kilka dni wyprawy z Parkinsonami. – Wzruszył ramionami, pochmurniejąc. – Nie wiem… nie wiem teraz nawet, czy oni żyją. Naprawdę byli dobrymi ludźmi, ale…

- Musieli podjąć decyzję, by chronić siebie i Pansy. – Poklepała go po ramieniu, dziwiąc się sobie i jemu, że ten gest nie wprawił ich w zażenowanie. W ostatnim czasie tyle razy się dotykali, stykali ramionami, że nawet takie muśnięcie nie było niezwykłe. Draco przyjrzał się jej ciekawie, bo jak nie raz wspominał, w jego środowisku rzadko kiedy okazywano sobie uczucia oraz wsparcie.

- Ale nie przybyliśmy tu, by wspominać moje ciężkie dzieciństwo. – Machnął ręką, chwytając za skrawek swojej bluzy i ściągając ją przez głowę. – Naszym celem jest, pozwolić ci na utratę kontroli.

- Nie podoba mi się do czego dążysz. – Zaplotła ramiona na piersi, patrząc jak rzuca pod jej nogi swoją koszulkę, a samemu rozpina spodnie.

- Wiesz kiedy stracisz całkowicie kontrolę? Gdy będziesz lecieć. – Jego oczy błysnęły, gdy w samych bokserkach podszedł na skraj skalnej półki. – Gdy nie będziesz mogła nic zrobić, czekając na koniec. Wtedy nie będziesz miała kontroli. I wierz mi, że ci się to spodoba.

- Nie wierzę – odparła od razu, mrużąc powieki na jego łobuzerski uśmiech. – Malfoy…

- Po prostu strać kontrolę, Granger – polecił jej, rozkładając ramiona – I skocz.

- Nie... – urwała, gdy zrobił krok do tyłu. Rzuciła się na skraj, by dostrzec jak jego sylwetka maleje, a później uderza z głośnym pluskiem o taflę wody. Wypuściła powietrze, gdy jasna czupryna wydostała się na zewnątrz, a chłopak odpłynął kawałek. Skacz? Czy on jest nienormalny? Zacisnęła powieki, siadając na kamieniu i uspakajając oddech. Sam powiedział, że jej do tego nie zmusi. Ma wybór. Może skoczyć, albo i nie. Wiedziała, że zaakceptuje każdą jej decyzje i nie będzie komentował. Czy potrafiła przemóc się, by skoczyć z takiej wysokości mimo jej lęku oraz koszmarnych wizji, co będzie, kiedy uderzy o jakiś kamień? Nie. Wbiła paznokcie w skórę, czując, jak niepewność zaczyna ją wytrącać z równowagi. Co miała do stracenia? Podniosła się, ściągając spodnie oraz dwie warstwy ubrań, a później podnosząc koszulkę Ślizgona i ją naciągając. Przy jego wzroście, materiał kończył się w połowie ud, więc poczuła się chociaż trochę okryta.

- Teraz określenie, że pociągnie cię na dno, ma nowe znaczenie – mruknęła do siebie, cofając się i odliczając od dziesięciu. Jej być albo nie być. Co wybierze? Nim doszła do trzech zmieniła zdanie i mocno stawiając kroki, przebiegła kawałek oraz odbiła się od krawędzi. Poczuła, jak strach zaczyna ją dusić, gdy grawitacja dała o sobie znać i zaczęła spadać. Nie minęło pięć sekund, kiedy uderzyła o taflę jeziora, a zimna woda zalała ją całą. Rozpaczliwie zaczęła machać rękoma i nogami, by się wydostać na powierzchnię, a serce waliło jej o pierś mocno i solidnie.

- Jak tam utrata kontroli? – Usłyszała, gdy tylko wzięła głęboki wdech. Odgarnęła loki do tyłu, uśmiechając się szeroko, na widok płynącego ku niej Draco.

- Skoczyłam! – krzyknęła zdumiona, kręcąc głową z niedowierzaniem – Skoczyłam! I żyję!
I skoczyłam! Zaskoczony, co?

- Byłbym gdybyś nie skoczyła! – zaśmiał się, machnięciem ręki ochlapując jej twarz. – Brawo, Granger.

- To było.. niesamowite! – Spojrzała na górę, nad nimi oraz miejsce, z którego skakali. Adrenalina, szczęście i duma ogłupiały ją, a ona poczuła się wolna oraz lekka, czego
od dawna nie doświadczyła.

- Wiem – przytaknął, uśmiechając się do niej ze zrozumieniem. 

Tak. 

Draco Malfoy, był dla niej wtedy, prawdziwym przyjacielem.







- O czym tak myślisz?

Zamrugała, odrywając wzrok od ciemnego ekranu telewizora. Nie zauważyła nawet, kiedy wypuścił jej czworonożnych przyjaciół do ogródka, a co dopiero, że skończył się film. Odstawiła kubek, z już chłodną herbatą na stół, zmieniając pozycję i rozciągając zdrętwiałe kończyny.

- O przeszłości – przyznała, uśmiechając leciutko na widok jego zaskoczonej miny. – Nie przeszłości tak odległej, ale która dotyczyła zupełnie innej mnie.

- Wojna. – Skrzywił się, opierając głowę o zagłówek i jej przyglądając. – O czym dokładniej?

- O kwietniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym ósmym – westchnęła, obserwując jak w jego spojrzeniu błyska zrozumienie.

- To wtedy urodził się Teddy – stwierdził Theodore, a ona przytaknęła. Oczywiście, że Theo nie wiedział tak dokładnie, co działo się w kwietniu. Nie było go z nimi, a ona nie opowiedziała mu wszystkiego. Owszem, tamten miesiąc był szczególny. Ale nie tylko ze względu na małego Lupina, który urodził się w jednym z najgorszych, możliwych terminów.



Zimno. Nie pamiętała czemu tu jest. Uchyliła powieki starając się dostrzec coś wyraźniej, ale wszędzie błyskały kolory i nie mogła się skupić. Czuła jak niedawny posiłek przewraca się w jej brzuchu, ale powstrzymała mdłości.

- Spokojnie, jestem tu. – Usłyszała jak ktoś szepcze chociaż po mimice przyjaciela poznała, że tak naprawdę krzyczy. Nie rozumiała czemu tak słabo go słyszy, ale gdy odrętwiałymi palcami dotknęła głowy poczuła ból. Na opuszkach miała krew.

- Co.. eje? – Chciała dowiedzieć się, co właśnie się stało. Zamrugała, gdy Ron pochylił się, wsuwając dłonie pod jej kolana oraz plecy, a później przyciągając ją do siebie. Czuła, że ją podniósł, a ona chwilowo w pionie dostrzegła ich pole bitwy. Chcieli znaleźć schronienie w jednej z niewielu baz, ale gdy przybyli na miejsce okazało się, że właśnie rozgrywa się tam walka. Wraz z Harrym, Ronem oraz Draco przyłączyli się do swoich ludzi. Teraz widziała jak domy płoną, a wiele ciał leży na drodze. Zamaskowane osoby toczyły zaciętą walkę z aurorami oraz czarodziejami wspierającymi ich stronę. Ron obrócił się, więc straciła z oczu kilka znajomych osób. Rudy ruszył w kierunku schronu, ale nim zdążyła ostrzec go o nowych siłach Voldemorta, zaklęcie wybuchające minęło ich o włos, a moc wybuchu odrzuciła ich do tyłu. Poczuła, jak zahacza o coś ostrego, gdy jej głowa uderzyła o trawę. Jej zesztywniałe ciało zostało przygniecione, a ona nie mogła już złapać oddechu. Była zakopana w gruzach. Później była ciemność.

***

- Pora się budzić, śpiąca królewno.

To były pierwsze słowa, gdy otworzyła w końcu oczy. Nad nią nachylał się Draco, troskliwie jej się przyglądając. Uśmiechnął się do niej niepewnie, gdy wychrypiała jego nazwisko.

- Cześć, Granger – szepnął, podciągając ją tak, by oparła się plecami o poduszki, a później podetknął jej do ust szklankę z mętną wodą. Pijąc powoli, rozejrzała się wokół. Z tego
co zrozumiała, znalazła się w którymś z obozów w skrzydle szpitalnym. Widziała nieznajomych jej czarodziei, leżących na takich samych posłaniach polowych co ona, a wokół kilka pielęgniarek.

- Gdzie? – spytała, pozwalając mu odebrać sobie naczynie. Przesunęła palcami po szorstkim kocu, którym ją okryto, krzywiąc na plamy krwi na rękawie jej bluzy.

- Pestka. – Wskazał wokół, opierając stopy o jej posłanie i wygodniej sadowiąc się na niewielkim stołku. – Kiedy udało się nam wygrzebać ciebie i Rona spod gruzu, szybko przenieśliśmy się tutaj.

- Ron?

- Kilka zadrapań i stłuczone żebra. – Machnął ręką, uspokajająco gładząc ją po łydce. – Już go wypuścili i zapewne teraz podrywa jakąś pielęgniarkę.

- Harry?

- Jest u dowództwa – zapewnił ją, nachylając się, gdy zmarszczyła brwi. – Boli cię coś? Mam kogoś wezwać?

- Nie, nie bardziej niż zwykle, gdy oberwę – parsknęła, wyciągając rękę i bezwiednie muskając delikatnie palcami jego skroń. – A ty?

- Żyję, więc nie masz spokoju. – Jego oczy błysnęły, ale nie odsunął się, pozwalając jej opuszkom, muskać jego policzek. – Tak się przestraszyłem, gdy… Nie wystawał ci nawet palec, gdy to wszystko wybuchło... Myślałem, że cię nie wygrzebiemy, a potem byłaś taka sina i… - Zamrugał, kręcąc głową i biorąc jej dłoń w swoje ręce oraz przyciskając je do siebie. – Och, na Salazara, Granger, myślałem, że nie żyjesz.

- Jestem tu – szepnęła, zaciskając powieki i płacząc, gdy pochylił głowę, by ukryć targające nim emocje. Łzy spłynęły po jej policzkach, pozwalając cierpieniu wydostać się na zewnątrz. Skłamała. Nie bolało ją jak zazwyczaj, gdy nie zdążyła odbić zaklęcia. Bolało tysiąc razy bardziej. Czuła, jak powietrze z trudem dostaje się do jej płuc, jak drażni ją od środka. Czuła paraliżujące skurcze w nogach, gdy chociaż trochę nimi ruszała. Czuła, jak bardzo ma opuchniętą głowę, a sine palce u rąk przypominały o dziwnie wykręconych kończynach, gdy upadła.









- Słyszałem, że zginęłaś prawie przysypana ziemią, ale... myślałem, że jak zwykle to podkoloryzowana prawda. – Theo zrobił duże oczy, gdy przerwała historię o swoim bliskim spotkaniu ze śmiercią. Spojrzała na przyjaciela, który wyciągnął rękę, by chwycić ją za kolano i przytrzymać, jakby nie mógł uwierzyć, że mogłaby już tu nie siedzieć.

- Gdyby wygrzebali mnie chwilę później... mogłabym już nie żyć.










Nie wybaczył sobie. Widziała to. Wciąż trzymał się na dystans. Jednocześnie siedział na materacu obok niej, pozwalając się objąć, ale był ostrożny. Pilnował się. Bał.

- To nie była twoja wina. – mruknęła, gdy znów stanął na progu. Harry stracił cierpliwość, gdyż w szpitalu nie mogła zasnąć przez krzyki cierpiących tam ludzi i przenieśli ją ze skrzydła szpitalnego do przydzielonych Potterowi kwater. Nie były zbyt luksusowe, ale dostał chociaż łóżko oraz balię ze świeżą wodą. To więcej niż mieli ostatnio. Również zamiast szorstkiego koca, okryli ją kołdrą. Prawdziwą. Może niezbyt czystą, czy pachnącą, ale miękką i gładką. Od tak dawna nie czuła delikatnego materiału, chociaż spranego, to wciąż milszego niż koc.

- Prawie zaniosłem cię wprost w ramiona śmierci, Hermiono. Zabiłbym cię.

Draco nie odrywał wzroku od książki, którą znalazł w którymś z pokoi i przyniósł, by jej poczytać. Był to tomik poezji jakiegoś francuskiego poety, ale Malfoy bez problemu tłumaczył jej każdy wers. Przyglądała się, jak jego oczy nieruchomieją, gdy usłyszał słowa rudzielca. Zabawnie było oglądać Draco w wytartych spodniach oraz zdecydowanie za dużej bluzie. Jego jasne pasma urosły jeszcze bardziej, a teraz opadały na oczy, zwijając lekko na końcach. Zaciskał palce na okładce książeczki, oddychając głęboko.

- Uratowałeś mnie. – Dotknęła palcem wielkiej blizny na skroni, przez którą wtedy tak źle słyszała. Według relacji innych oberwała zaklęciem od Yaxleya, upadając wprost na zawaloną ścianę. Gdyby nie reakcja Rona, już dawno by umarła. Ale przyjaciel ją podniósł, ochronił przed czarami i zabrał. A później ziemia wokół nich wybuchła.

- A potem zaniosłem na pewną śmierć. – Spuścił wzrok, unosząc ręce, przyglądając im się  z niedowierzaniem. – Zniknęłaś pod ziemią i gruzem. W jednej chwili cię trzymałem, a w drugiej patrzyłem nieprzytomnie jak cię szukają... pod ziemią.

- Ale siedzę tutaj. Gdyby nie ty… nie byłoby mnie tutaj – powtórzyła twardo, wyciągając dłoń do przyjaciela. Niebieskie oczy Rona spoczęły na niej, przesuwając się po całej sylwetce, a później znów skupiając na jej twarzy. Wiedziała, że wciąż była blada, fioletowe sińce zdobiły jej czoło, a wory pod oczami dodawały uroku zombie. – Ronnie…

- Nie mogę.

Wyszedł. Wpatrywała się w drzwi za którymi zniknął. Usłyszała, jak Malfoy zamyka tomik
i rzuca go na krzesło, a później siada obok niej na materacu. Przeniosła w końcu wzrok
z wejścia na towarzysza, który przyglądał się jej z uwagą.


- Nie wiem jak mu pomóc – wyszeptała, oblizując spierzchnięte usta. – Ja… Nie wiem.

- Potrzebuje czasu – zapewnił ją, wyciągając ramiona i przyciągając ją do siebie. Przywarła do Ślizgona, cudem powstrzymując płacz. Od kilku dni, Draco częściej z nią przesiadywał. W sumie rzadko kiedy budziła się sama, a on twardo wmuszał w nią eliksiry lecznicze.

- Opowiedz mi o Astorii. – poprosiła, bo uwielbiała historię jasnowłosego o jego ukochanej. Podobało jej się, jak jego oczy błyszczały na myśl o młodej Greengrass, a usta same wykrzywiały w uśmiechu. Kochał Astorię bardziej, niż sądziła na początku.

- O czym? – zapytał, kładąc się obok niej na łóżku i nakrywając ich oboje kołdrą.

- O waszej wyprawie do opery – zdecydowała, przymykając powieki i wsłuchując w jego zachrypnięty acz przyjemny baryton.

***

Dwa tygodnie później, mimo protestu uzdrowicieli, ubrała się w swoje znoszone spodnie oraz gruby sweter, a plecak spakowała kolejny raz. Stanęła przed wyjściem z bazy w towarzystwie najwyżej postawionych aurorów oraz osób z Ministerstwa, którzy spotkali się z nimi po północy, by życzyć szczęścia. I wyszli. W myślach dziękowała Założycielom, że po ostatniej potyczce, nie tylko ona była ranna. Ron również spowalniał marsz, a Draco i Harry ich nie poganiali. Teleportowali się niedaleko jakiegoś miasta w północnej Szkocji, podążając tylko sobie znanym szlakiem. Widziała po postawie Wybrańca, jak bardzo irytuje go ich postęp w sprawie horkruksów. Chłopak rwał się do walki i jedynie jej stanowcze podejście, odwodziło go od pchania się w każdą możliwą bitwę.

- Harry? Gdzie jesteśmy?

- Pomyślałem, że przyda nam się jeszcze jeden dzień odpoczynku, nim ruszymy dalej. – powiedział lekko, mrużąc powieki i zerkając na niewielką polankę przed nimi. Hermiona przesunęła po niej wzrokiem, a przysłonięty zaklęciem domek w końcu się im ukazał. Uniosła wysoko brwi, przyglądając się, jak jej przyjaciel kieruje się do niego swobodnym krokiem. Nie pozostało im nic innego, jak podążyć za nim.

- Remus? – Harry zastukał, a chwilę później drzwi otworzyły się z rozmachem. Hermiona otworzyła oczy ze zdumieniem, przyglądając się, jak przyjaciel James’a Potter’a radośnie przyciąga do siebie zielonookiego i klepie go po plecach.

- Dostałeś wiadomość! – ucieszył się ich dawny nauczyciel, posyłając im wszystkim szeroki uśmiech, a potem zapraszając do środka. – Tak się cieszę, Harry, zaraz poznasz mojego synka! Nimfa urodziła trzy tygodnie temu! Mam synka, Harry!

- O rany, Remik, gratuluje! – Harry parsknął śmiechem, wchodząc w głąb domu. Ron niezdarnie potykając się o kilka butów, ruszył za nim. Spojrzała na stojącego obok niej Draco, który wzruszył ramionami.

- Nie wiedziałem o żadnej wiadomości – mruknął, idąc wraz z nią za głosami. Pokój, w którym ugościł ich Remus, był średniej wielkości i całkiem przytulnie urządzony. Nimfadora siedziała na dużym fotelu, wyraźnie zmęczona, ale szeroko uśmiechnięta. Jej włosy przybrały błękitny kolor, a oczy lśniły srebrem. Trzymała w ramionach owiniętego w kocyk niemowlaka, który przyglądał się dużymi oczami nachylonemu Potterowi.

- Draco.

Hermiona obróciła się jednocześnie ze stojącym obok blondynem. Przy kominku stała wysoka, szczupła kobieta. Miała ciemnobrązowe bujne loki oraz ciemne oczy, które wpatrywały się w Malfoya ze zdumieniem. Kobieta była piękna, a jej pełne usta, wygięte były w delikatnym uśmiechu, pełnym dobra. Hermiona od razu poczuła do niej nić sympatii, która wzmocniła się, gdy i ją obdarzyła uśmiechem pełnym ciepła.

- Dzień dobry, Andromedo, wybacz, że tak bez zapowiedzi. – Harry uśmiechnął się do kobiety, która mijając go odgarnęła mu ciemne pukle z czoła. Stanęła przed nimi, wbijając wzrok w zażenowanego Dracona.

- Wiesz kim jestem?

- Siostrą matki – powiedział po chwili, mierząc ją ciekawie wzrokiem. – Andromedą Black.

- Tonks od wielu już lat, ale tak. Jestem twoją ciotką – przytaknęła, wyciągając powoli rękę i niepewnie muskając palcami jego podbródek. – Jesteś tak podobny do Narcyzy.

- Ja… - Hermiona przyglądała się jak zamyka buzię, zaciskając pięści i bierze głęboki wdech. – Ja… przepraszam.

- Och, słodki siostrzeńcu, to nie twoja wina – szepnęła Andromeda robiąc kolejny krok i zaciskając wokół niego ramiona. Gryfonka cofnęła się, odwracając spojrzenie, bo nie chciała popsuć tej wzruszającej chwili. Zamiast tego usiadła na wolnym miejscu, dziękując Remusowi, który przyniósł im ciepłego naparu ziołowego.

- Jest taki mały. – Harry uśmiechnął się, ale spoważniał po chwili, gdy Nimfadora podniosła się i pochyliła ku niemu. Jego oczy się powiększyły, a usta rozciągnęły w niepewnym oraz szczerym uśmiechu. Z delikatną pomocą Tonks, wziął zawiniątko w ramiona, a Hermiona nie mogła przestać patrzeć, na jego pojaśniałą twarz oraz oczy… oczy, w których pierwszy raz od dłuższego czasu, pojawiły się spokój oraz czułość. Zielone tęczówki zalśniły, gdy Teddy wyciągnął maleńką piąstkę i nią pomachał, gaworząc cicho.

- Zostaniesz jego ojcem chrzestnym, Harry?

- Ja... Remusie, ale... – Wybraniec obrócił się, spoglądając na nią z zaskoczeniem jakby oczekiwał jej pozwolenia. Uniosła kąciki ust, przytakując, a on zaczął się śmiać wesoło. – Och, oczywiście, że zostanę. Będę najlepszym ojcem chrzestnym w historii i… obiecuję.

- Pamiętaj tylko, że nauki latania nie zaczynamy wcześniej, niż po piątych urodzinach! – Nimfadora poczochrała Złotego Chłopca po czuprynie, a kolor jej włosów przybrał tysiące różnych barw jednocześnie. – Cieszę się, że cię widzę w jednym kawałku, dzieciaku.

- Ty też nie wyglądasz jak mamuśka z gazety i kura domowa, Nimf. – prychnął Harry, a młoda kobieta przewróciła oczami, witając ją oraz Rona i stając przed wciąż rozmawiającym z jej matką blondynem. – Cześć, kuzynie.

- Witaj, kuzynko – odpowiedział równie sarkastycznym tonem, ale Hermiona widziała ten błysk szczęścia w jego oczach, gdy spotkał członków rodziny. – Z opowieści spodziewałem się... psychicznie niedorozwiniętej dziewuchy. Ale nie wyglądasz tak źle jak mówił ojciec.

- Ja spodziewałam się zadufanego w sobie kretyna. – Zmrużyła powieki, ignorując prychnięcie matki, na temat dobrego wychowania. – Ale jednak nie jesteś tak głupi i zły, jak mówili. Przypominasz raczej… słodką fretkę.

- Potter! – warknął Draco, który jak zawsze podejrzewał, że to ciemnowłosy rozpowiedział już wszystkim swoim znajomym o incydencie z czwartego roku.

- Pudło, to Moody mi to opowiedział! – Nimfadora obejrzała się za siebie, gdy Remus objął ją w pasie. – To jedyna rzecz, którą wspominał z uśmiechem po tym incydencie z Bartym. Oczywiście, nigdy nie przyzna, że spodobała mu się robota tego wariata, ale ta jedna mała chwila...

- Jesteś niepoważna, Doro, dobrze wiesz jak niebezpieczny to był okres... – Andromeda pokręciła głową, ale nie przestawała się uśmiechać. – Usiądźcie i odpocznijcie, a ja jeśli pozwolicie pójdę odpocząć.

- Dobrze się czujesz, mamo? – Nimfadora od razu wyprostowała się, przyglądając rodzicielce, która przytaknęła, a później zostawiła ich samych. Hermiona przesunęła wzrok na przyjaciela, który usiadł obok niej, układając małego Lupina na kolanach i przyglądając mu się z uwagą. Sama przysunęła się, by lepiej zobaczyć maleństwo, a w chwili gdy ciemne, zagubione jeszcze oczka skupiły się na niej... przepadła. Loczki na okrągłej buźce zmieniły się z błękitnych na jej brązowe, a po chwili na czarne.

- Jest piękny – wyszeptała, sztywniejąc, gdy Remus kucnął przed nią, wyciągając ręce po synka i chcąc przekazać go jej. – Nie, nie... to nie jest... dobry pomysł.

- Spokojnie Hermiono, Teddy nie gryzie. – Lupin starał się ją rozluźnić, ale ona wciąż ze strachem, wpatrywała się w jego poczynienia. – Ufamy ci Hermiono, spokojnie.

- Ale... – Nie była pewna, czy na pewno wiedzą co robią. Niedawno prawie zginęła, ziemia ją przysypała, a z jej dłoni wciąż wymykały się przedmioty. Bała się, że gdy weźmie chłopca na ręce, nie będzie mogła go utrzymać i zrobi mu krzywdę. Wzięła głęboki wdech, gdy nagle Ron, Harry i Nimfadora zaczęli ją namawiać, by wzięła dziecko na ręce. Nie powinna. Była niemalże martwa, a teraz ma brać cud stworzenia i życia na kolana?

- W razie czego, Granger, unieszkodliwię cię. – Uniosła wzrok na Malfoya, który wepchnął się na miejsce między nią, a Harrym. Stykali się udami, kolanami oraz ramionami, ale zamiast zażenowania, poczuła się spokojniej. – Weźmiemy go razem, dobrze?

- Dobrze. – Skinęła głową, wpatrując się w blondyna, który odebrał właśnie od Remusa chłopczyka. Nie powstrzymała uśmiechu, gdy ciemne włoski zmieniły się w jasne, jak Malfoya, a Teddy uśmiechnął się. Draco przysunął się do niej jeszcze bardziej, czekając aż ułoży ramiona w kołyskę, a później delikatnie ułożył maluszka na ich ramionach. Nie zauważyła nawet, kiedy tak naprawdę zabrał swoje ręce, zbyt skupiona na niewielkim ciężarze spoczywającym w jej ramionach. Czuła słodki zapach mydła dla dzieci i posypki, a ciepłe, małe palce pociągnęły ją za pukiel włosów. Nagle oczy chłopca przybrały jej brązowy odcień, ale włosy pozostały jasne.

- Teddy? Od Edwarda? – Draco wyciągnął rękę uwalniając z małej pięści, pukiel jej włosów
i zakładając go jej za ucho.

- Po moim tacie – przytaknęła Nimfadora, siadając na kolanach męża, który spoczął przed kominkiem na fotelu. – Zginął kilka tygodni temu.

- Przykro mi… – Harry posłał im rozżalone spojrzenie, ale Dora jedynie się skrzywiła. Hermiona wróciła spojrzeniem do dziecka, uśmiechając się szczerze, pierwszy raz od dawien dawna. Teddy zacmokał, gdy Ron przycupnął obok nich, a jego loczki znów zaczęły przybierać różne kolory.

- Witamy na świecie, Teddy – wymamrotała, przesuwając palcami po jego policzku. – Mogłeś się tak nie spieszyć.







- Uwielbiam to zdjęcie.

Przysunęła się do przyjaciela, który jednym machnięciem ręki, przywołał z regały ramkę ze zdjęciem. Nachyliła się, opierając podbródek o jego ramię i uśmiechając. Wiedziała, że ta rozmowa, tak naprawdę miała inny cel. Wcześniej, gdy nie była jeszcze przekreślona z listy normalnych i zrównoważonych aurorów, uczęszczała na cotygodniową sesję terapeutyczną z wybranym przez Szefa psychologiem. Później szukali dla niej specjalistów, ale przestała chodzić do nich po dwóch spotkaniach. 

Nie była wariatką.

Chyba.

- Ja też – przytaknęła, odbierając z jego ręki fotografię, zniszczoną już na krawędziach. Mimo, że zdjęcie miało dopiero sześć lat, zdawało się być bardziej wiekowe. Pobrudzone na rogu plamą kawy oraz czarnego atramentu. Wiele razy zgięte w pół, pomarszczone.

Nie lubiła rozmawiać z terapeutami. Czuła się wtedy, wciąż analizowana, a nawet przygryzienie wargi, oznaczało jej niestabilność emocjonalną. Widziała ich uważne spojrzenia, gdy śledzili najmniejszy ruch. Niemalże słyszała ich myśli, gdzie komentowali, jak wiele musiała przejść. Ile wycierpiała. Jak bardzo, odbiło się to, na jej psychice.

Z Theodorem było inaczej. Nott zaczynał pogawędkę, ale dawał jej wybór. Chcesz mi o czymś powiedzieć? To mów. Słucham. Nie oceniam. Rozumiem, a przynajmniej staram się zrozumieć. To widziała, w jego ciepłych oczach, które błyszczały za każdym razem, gdy się uśmiechała. Jej przyjaciel pozwalał jej mówić, ale i milczeć. Czekał, aż znajdywała odpowiednie słowa, by opowiedzieć mu rzeczy, które  zaważyły nad jej życiem. Które śniły się jej po nocach, które przeżywała w koszmarach. Nie czuła presji. Tak naprawdę, potrzebowała tych rozmów. Wtedy wiedziała, że nie pogrąży się desperacko w tamtych chwilach, bo ktoś będzie z nią. Mogła uporządkować wspomnienia, uczucia.

- To był jeden z tych lepszych dni. – odezwała się po dłuższej chwili, nie odrywając wzroku od zdjęcia. Widniał na nim mały Teddy, który klaskał oraz śmiał się rozkosznie. Siedział w ramionach Harry’go, a obok Wybrańca stała ona i Ron. Machali wesoło do aparatu, a ich oczy jaśniały.





- Teddy, popatrz na mamusię! – Nimfadora przemieniła swój nos w trąbę, by przyciągnąć uwagę synka, ale ten wciąż wiercił się niecierpliwie w objęciach Harry’ego. Tonks skrzywiła się, bo nikt nie mógł teraz przykuć zainteresowania chłopczyka, który zafascynowany zielonookim, chciał na niego popatrzeć.

- Dora, bo pomyślę, że nie umiesz dogadać się z synem – parsknął Remus, który właśnie wszedł do pokoju z tacą ciastek. – Ted, słuchaj mamusi.

- A tobie to tak świetnie wychodzi, skarbie – mruknęła Tonks, opuszczając ręce, w których trzymała aparat i przyglądając się swojej latorośli, która w końcu mogła złapać Harry’ego za nos. Hermiona uśmiechnęła się szeroko, na widok nagle czarnych włosków chłopczyka i jaskrawo zielonych oczu. Malec często upodabniał się do swojego ojca chrzestnego, co za pierwszym razem wywołało nagły szok i płacz Remusa. Patrzyli na niego zaskoczeni, a ślad radości, która nimi zawładnęła na widok dziecka zniknęła. Lupin wyszedł odrętwiały ze łzami spływającymi po bladych policzkach. Dopiero po chwili coś ją tknęło, a serce skurczyło. Remus przecież widział kiedyś małego Harry’ego. Trzymał go pewnie wiele razy na kolanach i  bawił się z nim, a obok niego siedział James, a niedaleko Lily. Wywołali dużo przykrych wspomnień.

- Muszę mieć takie zdjęcie – stwierdził Remus, stając za żoną i uśmiechając tym razem szeroko, gdy jego synek upodobnił się do Wybrańca. – Teddy, popatrz tutaj.

- Czy wy wciąż próbujecie zrobić jedno i to samo zdjęcie? – Tym razem na progu stanął Draco, który powoli i ostrożnie kroczył w kierunku stolika, z małym tortem na talerzu.

- Poczekaj, pomogę ci. – Nimfa rzuciła aparat mężowi, chcąc podejść do kuzyna, który wyprostował się szybko.

- Lepiej nie, bo... – Nie skończył, bo jak się zapewne spodziewał jego urocza kuzynka poślizgnęła się na jednej z zabawek synka, a by utrzymać równowagę złapała się krzesła. Pech chciał, że pociągając je w ten sposób, potrąciła jasnowłosego, a ten sycząc z bólu pochylił się i… tort znalazł się na jego policzku i czole.

- Ups? – Dora zamknęła buzię, mrugając, gdy blondyn podniósł się powoli, obrzucając ją niechętnym spojrzeniem. Nim jednak zdążył powiedzieć uszczypliwy komentarz, ciszę przerwał śmiech dziecka. Spojrzeli na Teddy’ego, który patrzył na Malfoya, śmiejąc się coraz głośniej. Nie wytrzymali i dołączyli do malucha, a Remus uniósł aparat i uwiecznił ten moment już na zawsze.








 - Teddy był oczkiem w głowie każdego z nas. I jest. – Wzruszyła ramionami, uśmiechając się z przekąsem. – Każde przenosiny chłopca i Tonks, były ściśle tajne, ale nie mogli nigdzie zatrzymać się na dłużej. Pierwsze dwanaście miesięcy spędzali z nim na, co dwu, bądź trzytygodniowych zmianach baz. Raz w Pestce, raz w Dziupli.

- Byli zbyt cenni. – przytaknął, spoglądając na Cerbera, który ułożył się u jego stóp. – To było wasze ostatnie spotkanie przed…

- Ich śmiercią? – dokończyła, marszcząc czoło. – Nie. Spotkaliśmy się ostatni raz w Hogwarcie, a oni zginęli w Bitwie o Hogwart. Nim Harry... się poświęcił. Myślę, że zrobił to między innymi dla nich. Był taki dzielny. Remus był dla niego jak ojciec.

- Dla ciebie po części też – łagodnie dodał, ale ona i tak poczuła się, jakby dostała cios
w brzuch. Tak. Ona też przywiązała się do Remusa. Szczególnie w okresie wojny, gdzie nikt więcej nie dbał i nie troszczył się o nich tak,  jak on.

- Nie powinieneś wrócić do domu? – Poderwała się, zrzucając koc i przykuwając uwagę obu psów. Theodore uniósł brew, gdy bez słowa wzięła różdżkę, a potem przeszła schodami na piętro. Zapaliła lampkę stojącą na etażerce, układając się wygodnie na swoim łóżku i nakrywając szczelnie kołdrą. Nie minęła minuta, gdy materac za nią ugiął się, a silne ramiona, znów ją przygarnęły.

- Poczekam, aż zaśniesz. – wyszeptał jej do ucha, a ona nie mogła powstrzymać westchnienia ulgi. 

Może tym razem nie przyśnią się jej koszmary?

A jednak, gdy tylko zamknęła oczy, znów pogrążyła się w najmroczniejszych zakątkach umysłu.













Dzień dobry!

Ostatni tydzień był niesamowicie burzliwy, a Lupi była w siódmym niebie, bo uwielbia pioruny i deszcz!

Kolejny rozdział, kolejne retrospekcje, a kolejne pomysły już w mojej głowie.

Oby pogoda się polepszyła, a słonko uraczyło nas sobą na niebie!


Ściskam i pozdrawiam,
Lupi♥

PS. Jakby ktoś przeoczył to na DJNZ niespodzianka czeka ;)




Betowały Kitty i Rogacz - bardzo dziękuję!















10 komentarzy:

  1. Theodor i Hermiona to tacy fajni przyjaciele :) A może coś więcej...
    Te wspomnienia...Cały czas coś się im przypomina...Wyjaśniasz coś i to jest fajne.
    Jak już pisałam to proszę o spis rozdziałów i zakładkę z bohaterami :)
    Ale fajnie, pisz dalej !
    Miłego wieczoru
    Pozdrawiam,
    Re(Beca)
    A może dołączysz do Księgi Baśni by inni poznali twoje opowiadanie? Księga Baśni

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojć, nie zauważyłam, że wraz z aktualizacją zniknął i spis, i reszta z "Menu", ale już poprawione! Zakładkę bohaterów wciąż tworzę, bo to troszkę zajmuje, ale o postępach będę informować.
      Dziękuję za nagłe komentarze! Cieszę się, że polubiłaś Scorpiusa i Theo, i Hermione (zdecydowanie przyjaciele, bo kocham tworzyć ich relacje!)!
      Zapraszam do obejrzenie i zwiastuna, a ja się chętnie zapiszę w wolnej chwili! :D
      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi♥

      Usuń
  2. Kocham w Twoim opowiadaniu to, że Ślizgoni przyjaźnią się z Gtyfonami. Uwielbiam relacje jaki kreujesz pomiędzy Hermioną a Teo. Rozdział jak zwykle super. Żałuję tylko, że kolejne dodawane są tak rzadko. Chcę zgłębić się w tą historię i ja poznać całą, wiec będę czekać.
    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieje na poprawę przez wolny okres, ale czasu nie mogę zwolnić 😅 cieszę się, ze póki co jest okej. Tez uwielbiam przyjaźnie miedzy tymi dwoma domami, bo J. K. serio mogła rozwinąć ten wątek 😐
      Pozdrawiam ciepło i proszę o cierpliwość,
      Lupi ❤️

      Usuń
  3. Hej :) Lubię to! Fajnie przeplatasz teraźniejszość z przeszłością, podoba mi się, że w Twoim opowiadaniu wojna zostawiła po sobie ślady także w psychice niektórych. Hermiona to nie cyborg, u Ciebie jest taka ludzka ze swoimi słabościami przez co lubię ją bardziej <3
    Luella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ufffff, te retrospekcje bardzo lubie pisać i "samej" czytać, ale nie wiedziałam jak innym to przypadnie do gustu. Szczególnie, ze jeszcze będą się pojawiać. W sumie przez większość początku.
      To w końcu wojna... nie wyobrażam sobie by po pokonaniu Voldka wstali, otrzepali portki i poszli na lody 😂
      Bardzo dziękuje są mile słowa!
      Ściskam,
      L❤️

      Usuń
  4. I pomyśleć, że mam tylko około dziesięciu dni zaległości w lekturze i komentarzach, a okazuje się, że akurat w tym czasie pojawiły się aktualizacje opowiadań, które czytam ;) No nic, powolutku mam nadzieję nadrobić owe braki, zatem kilka słów o rozdziale trzeba naskrobać.

    Nie pamiętam, ale chyba już wspominałam, że jakoś najtrudniej mi przyjąć zawsze wersję Hermiony z problemami natury psychicznej. Ona właśnie dla mnie była tą najbardziej racjonalną, zrównoważoną ze złotego tria. O ile Harry borykający się z bagażem wspomnień i koszmarów jest tzw. chlebem powszednim i łatwo przyjąć, że wszystkie przeżycia, już od wieku dziecięcego, mogły mieć negatywny wpływ na jego odporność psychiczną, o tyle Hermiona wydawała się tą najsilniejszą, najbardziej odporną na wstrząsy. Ale, pomijając moje rozważania na temat wyboru bohatera z problemami, najbardziej mi się spodobały w tym rozdziale retrospekcje, z których dowiedzieliśmy się nieco więcej o głównych postaciach, o wspólnych przeżyciach, które pozwoliły zaciągnąć więzy nietypowych przyjaźni. Fakt, ten rozdział niemal w całości zawiera właśnie takie wspomnienia, ale czytało się to bardzo interesująco. Och, przede wszystkim całkiem sporo Draco w tej części :) Uwielbiam o nim czytać w takiej wersji.

    Ogólnie, z biegiem czasu i ilości przeczytanych tekstów, coraz bardziej preferuję te z przyjaźnią ślizgońsko-gryfońską, bo jest to coś, czego mi ewidentnie zabrakło u Rowling. Może nie tyle już o jakąś wielką przyjaźń chodzi, ale o fakt, że wszystko było zbyt czarno-białe, a podziały, szczególnie między tymi dwoma domami, zbyt sztywne i nienawistne. Zabrakło szarości i choćby pojedynczych postaci potrafiących zachować się choćby neutralnie. Przynajmniej fandom niektóre braki nadrabia ;)

    Pozdrawiam :)
    Margot

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, to nawet przyjemna myśl, ze jest co czytać! Gorzej by znaleźć na to czas 😃
      Też kiedyś tak uważałam. Że to Hermiona będzie najtwardsza. A potem jednak pomyślałam, że pod tą powłoka logicznie myślącej i chłodno kalkulacej kobiety kryje się wciąż ta mała dziewczynka, z której na początku troszkę się śmiali i ktora spotkała trolla. I bam. Postanowiłam wykreować Hermione, która musi sobie radzić z bagażem wspomnień i problemów z wojny.
      Ale ale!!! Nie jest do końca jeszcze pewne co tak zmieniło oraz ja złamało :D
      Wszystko w swoim czasie! Zapewniam, że wojna jest ułamkiem tego co ją załamało. 😊
      Zgadzam się tu całkowicie! J. K. potraktowała to bardzo po macoszemu. Slytherin dom złych (z wyjątkami), Gryff dobrych. Ehhh? Serio? Naprawdę żaden slizgon nie przyjaźni się z gryfonem? Wciąż mi się wierzyć w to nie chce. Dlatego bam i napisałam 😆
      To jest magia ff!

      Pozdrawiam ciepło,
      Lupi❤️

      Usuń
  5. Uwielbiam relacje Hermiony i Teo <3
    Jeśli nie Draco to Teo byłby idealny dla Hermiony :D
    Świetny rozdział ;-)
    Pozdrawiam :-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, kocham Teodora całym serduchem. I chociaż nawet myślałam nad Teomione to zdecydowanie wole przyjaźń tej dwójki😊😄
      Pozdrawiam ciepło,
      LUPI❤️

      Usuń

Szablon