„Czy jest coś gorszego niżeli
śmierć? Życie, jeśli pragniesz umrzeć.”
Hermiona wpatrywała się w słowa Seneki, powtarzając je
cicho. Czarny atrament rozmazał się, gdyż od dłuższego czasu, nie odwracała
wzroku od tych wyrazów. Oblizała spierzchnięte wargi, przesuwając palcem po
sentencji rzymskiego filozofa.
Jak dużo prawdy o niej samej ukryło się w
tej jednej myśli?
Potrafiła od razu odpowiedzieć na to
pytanie w inny sposób. Czy jest coś gorszego niż śmierć?
Owszem. Spoglądanie w puste oczy rodziców,
których twarze zamarły na zawsze w wyrazie bólu oraz krzyku. Za każdym razem,
gdy nie uważała, pojawiał się obraz ciała matki, zwiniętej na podłodze. Krew
lśniła wokół niej, niczym groteskowe płatki róży. Włosy opadały na posiniaczone
ramiona, które wygięte były pod dziwnym kątem. Jednak kierowała głowę w
kierunku swojego męża. Ojciec... wyglądał jeszcze straszniej. Krew sączyła się
z wielu ran, palce skurczyły, a nadpalone opuszki u nogi wydawały okropny
zapach. Włosy pozlepiane były od czerwonej mazi. Widziała ich dosłownie przez
trzydzieści sekund. Pół minuty. Tyle wystarczyło, by zapamiętać szczegóły.
Później pochłonął ich ogień, a Harry wyciągnął ją z zawalającego się domu.
Trzydzieści sekund.
Wszystko wydarzyło się sześć lat temu.
Voldemort nie żył już od roku. Chaos jednak nie opuszczał Anglii, przeciwnie,
jeszcze bardziej się wzmocnił. Aurorzy polowali na zbiegłych śmierciożerców, a
Harry towarzyszył im w espadach. Ron nie opuszczał Nory, spędzając czas ze
swoją rodziną, w okrutnych chwilach żałoby po stracie Freda. Ona sama powróciła
do Hogwartu, pragnąc dokończyć naukę. Nie był to może normalny rok
szkolny, często była wzywana do Ministerstwa, ale wierzyła, że Hogwart ją
uleczy. Status przyjaciółki Harry’ego Pottera okazał się bardziej zawikłany niż
się spodziewała. Kingsley zaprosił ją do Rady, która składała się z zaufanych
członków Zakonu oraz Rządu. Ich zadaniem było przeprowadzenie Novi, znanej bardziej jako
Czystka. Wszyscy pracownicy przeszli szczegółowe prześwietlenie, zeznawali
przed Wizengamotem, a później dostawali przydział. Novi miała wyłapać szpiegów pokonanego
Czarnoksiężnika i pozwolić Ministerstwu powrócić na drogę sprawiedliwości oraz
dobra. Kingsley dość szybko zdobył szacunek społeczeństwa, a czarodzieje coraz
chętniej współpracowali. Hermiona proszona była również, o stawianie się
na najważniejszych procesach, jednak nie musiała zeznawać. Była nietykalna, co
zauważyła po jakimś czasie. W Hogwarcie uczniowie patrzyli na nią z
ciekawością, szacunkiem oraz niepokojem. Nauczyciele starali się traktować ją
jak wcześniej, jednak nie upominali jej, gdy się zamyśliła, bądź nie uważała na
zajęciach. Przechodząc przez Pokątną, ludzie pozdrawiali ją, zdarzało się, że
wyciągali ręce chcąc dotknąć skrawka jej ubrania. Dzieci szły za nią, a stare
kobiety szeptały podziękowania.
Nie rozumiała ich. Kim dla nich była?
– Hermiono, jesteś symbolem wolności. –
wyjaśnił Bill Weasley, gdy prowadził ją w stronę gmachu Ministerstwa. Zakon
Feniksa na życzenie, niemalże rozkaz, Harry’ego, miał zapewnić jej obstawę.
Potter obawiał się ataku ukrytych śmierciożerców, którzy wciąż wymykali się
władzy.
- To Harry jest Bohaterem. – zauważyła,
przystając, kiedy starszy mężczyzna stanął im na drodze. William trzymał cały
czas różdżkę w dłoni, a idąca za nimi dwójka aurorów, przysunęła się bliżej.
Nie tylko jej przyjaciel czekał na zemstę popleczników Riddle’a. Kingsley oraz
przewodniczący Wizengamotu, również starali się chronić Trio. Staruszek jednak,
nie rzucił się na nią, nie wyciągnął różdżki. Uchylił kapelusza, kłaniając się
jej i zerkając na nią zmęczonymi oczami.
- Dziękuję. – wyszeptał, sprawiając,
że znów poczuła się nie na miejscu. Ludzie pragnęli spotkać Wybrańca, a że ten
był pod ścisłą ochroną, oddawali niemalże cześć im. To nie ona pokonała
człowieka, którego się tak lękali. To nie ona. Bill pociągnął ją dalej,
ignorując biegnące dzieci, które wykrzykiwały imię Wybrańca, jakby licząc, że
zaraz do niej dołączy.
- Nie rozumiem. – powtórzyła, przyglądając
się grupom czarodziejów, którzy odbudowywali ulicę Pokątną. Pracowali w zgodzie,
ciężko, a jednak zacięcie. Chcieli przywrócić dawny urok pięknej uliczki.
- Harry jest Bohaterem, fakt. – najstarszy
syn Weasley’ów wzruszył ramionami, rozglądając się wokół. – Jednak to ty,
stoisz po jego prawicy. To ty, ratowałaś mu życie. To ty, mu pomagałaś. Ludzie
szepczą, że jesteś jego aniołem stróżem. Nie wiedzą, jak wiele wycierpiałaś,
ale się domyślają. Widzą odwagę w twoich oczach. Odwagę oraz... przeszłość.
- Każdy,
kto walczył zasłużył na wyróżnienie. – mruknęła, wchodząc do budki i wykręcając
numer. Przedstawiła się oraz podała cel wizyty – wezwanie przed sąd. Odebrała
przepustkę, przyglądając się, jak Bill powtarza te same czynności. Zjechali do
głównego holu, który zapełniony był czarodziejami.
W centrum ogromnego pomieszczenia
pracowali znakomici artyści, a wspomnienie okropnego posągu „Magia to potęga”
powoli zanikało. Wraz z przyjaciółmi namawiała Radę, by powróciła Fontanna
Magicznego Braterstwa, ale ludzie pragnęli posągu Bohatera. Harry wykłócał się
o to przez wiele dni, nim w końcu wygrał z własnym pomysłem - rzeźbą ukazującą
grupę czarodziei oraz innych magicznych stworzeń, stojących ramię przy
ramieniu. Chcieli, by pamięć o ich walce, o śmierci młodych, jak i starszych,
czarodziejów, jak i chociażby elfów, nie odeszła w zapomnienie. Szczególnie
rzeźba skrzata domowego, była zrobiona na wzór znanego im Zgredka.
- Jednak to przywódcy przechodzą do
historii. – Weasley skierował się do windy, rzucając nieprzyjemne spojrzenie
paru osobom, które niemalże stłoczyły się za nimi. – W końcu zrozumiesz,
Hermiono. Ty, Harry, Ron i Kingsley jesteście teraz znani, prawie tak jak
Dumbledore. Jesteście teraz ikonami, symbolami nowej przyszłości, którą
wywalczyliście.
Nie rozumiała. Sześć lat temu, tłumy
krzyczące jej imię, dzieci łapiące za ręce oraz kobiety żarliwie jej
dziękujące, ją dziwiły. Nazwisko pojawiało się w każdej gazecie, zdjęcia
ukazywały twarz uczennicy, którą kiedyś była. Powstawały artykuły, wychwalające
jej odwagę, lojalność oraz poświęcenie, wobec przyjaciela. Pojawiały się sondy
oraz spekulacje, z kim powinna się związać. Co będzie robić w przyszłości.
Widzieli w niej zastępcę Kingsleya. Była osiemnastoletnią dziewczyną, ale oni
tego nie dostrzegali. Nie zauważali, że nie ukończyła jeszcze szkoły. Liczyło
się, że była Hermioną Granger. Mimo licznych przepustek do Londynu, Hogwart jej
pomógł. Rozumiała niechęć Rona do powrotu. Zginął tu jego brat, widziałby
wszędzie jego cień, słyszał odległy śmiech oraz ostatni żywy obraz brata. Harry’ego
też pojmowała. Zginął tu jego opiekun, zginęło tu tysiące osób walczących za
swojego Wybrańca i wolność. Jednak zielonooki powracał, raz za razem, po każdej
misji zjawiał się na błoniach. Chciał ją zobaczyć, chciał zobaczyć Hogwart. Ale
do środka nie wchodził. To też rozumiała. Sama miała problem, gdy wysiadła z
pociągu. Pierwszy raz jechała sama. Jack Poddis – auror, wyznaczony do jej
ochrony – stał przed drzwiami, biorąc powierzone mu zadanie, za swój
najistotniejszy cel. Miała być bezpieczna. Inni uczniowie przechodzili przed
jej przedziałem, czasem zaglądali do środka, ale nie wchodzili. Ona sama,
również nie miała ochoty wychodzić i szukać towarzystwa. Przesiedziała całą
podróż sama, z otwartą książką na kolanach oraz paczką żelków. Wpatrywała się w
obraz za oknem, podziwiając widoki i zastanawiając się, co teraz robią inni.
Co robiliby martwi, gdyby ich uratowali…
- Pora
wysiąść, panienko. – auror zastukał w drzwi, gdy po paru minutach ani drgnęła,
pozwalając pociągowi opustoszeć. Podniosła się niemrawo, przyglądając się, jak
ściągnął jej kufer oraz przerzucił go sobie przez ramię. – Nie musisz tego
robić.
- Owszem, muszę. – westchnęła, poprawiając
założoną niedawno szatę i sięgając po torbę. Wysiedli z Hogwart Express,
przyglądając się, jak uczniowie zaczęli się grupować. Wysoki gajowy trzymał
wysoko latarnię, a jego głos przywodził wspomnienia, kiedy zwoływał
pierwszorocznych. Hagrid złapał jej spojrzenie, unosząc dłoń oraz salutując
lekko, co zwróciło mnóstwo spojrzeń w ich kierunku.
- Nikt cię do tego nie zmusza. –
kontynuował Jack, mierząc uważnym spojrzeniem otoczenie. – Wręcz namawiali
podobno, panienkę, by zmieniła panienka plany. Wspomnienia bywają bolesne.
- Tak, bolesne. – przytaknęła, kierując
się w kierunku stojących powozów. Zatrzymała się przy przerażającym stworzeniu,
którego starał się opisać Harry. Testral. Wyciągnęła dłoń, pozwalając palcom
pogładzić zapadnięty pysk stworzenia o bezdennych oczach. – Jednak czasem
zostają tylko one.
- Mogę spytać czemu, panienka, zdecydowała
się wrócić? – Jack wrzucił jej kufer do pojazdu, opierając się o drzwiczki i
przyglądając jak rozgląda się wokół. – Nikt się chyba tego nie spodziewał…
- Hogwart zawsze będzie naszym domem. –
wyszeptała, wchodząc do powozu i siadając na twardej ławie. Zerknęła za siebie,
na tlące się daleko światła zamku, który oczekiwał na swoich uczniów. – Chcę
znów przejść korytarzami, Jack. Poczuć tę magię... magię domu.
Hogwart po odbudowie i remoncie, wciąż
wyglądał jak ich szkoła. Widoczna jednak była niewielka różnica.
Pierwszoroczniacy pochłaniali widoki głodnymi spojrzeniami. Kolejny chaos
zapanował, kiedy wysiadali z powozów bądź łódek i szli w kierunku bramy.
Oczekiwał ich tam profesor Flictwick, pilnując porządku oraz witając się z
paroma osobami. Hermiona zignorowała nauczyciela, wiedząc że jego uważny wzrok,
spoczął na niej ze współczuciem. Nie chciała litości.
Hogwart był. Był i jest. Drzwi otworzyły
się, a tam przywitała ich profesor Sinistra – nauczycielka Astronomii –
czekająca na pierwszorocznych. Starsi uczniowie skierowali się do Wielkiej
Sali, rozglądając wokół i wchłaniając aurę zamku. Hermiona stanęła przed
schodami, prowadzącymi do ogromnych drzwi, drżąc na wspomnienie leżących na
stopniach ciał. Nagle pomysł powrotu zdawał jej się być bezmyślny. Jak mogła
oczekiwać od siebie twardości oraz nonszalancji, kiedy stanie przed zamkiem?
Przecież też tu była, kiedy krew plamiła błonia, krzyki odbijały się echem od
korytarzy, a bezwładne ciała opadały na ziemię. Pamiętała zapach dymu, smak
krwi i lodowatą dłoń chłopca, któremu zamknęła powieki. Zrobiła krok do tyłu,
przeklinając w myślach własną, głupią brawurę i fakt, że poprosiła Jacka by
poszedł z kadrą, a nie z nią. Teraz chciała zawrócić. I już nie wracać.
- Nie wiedziałem, że wracasz.
Drgnęła, unosząc wzrok znad czubków
własnych butów i przenosząc go na ciemne trampki, które przystanęły przy niej.
Przyjrzała się obojętnie chłopakowi, który przystanął obok. Czarną szatę
założoną miał niedbale, co było zupełnym przeciwieństwem jej, na której nie
było najmniejszego zagniecenia. Niespodziewany intruz był o głowę wyższy, ale
szczupły oraz smukły. Blade dłonie wsunął nonszalancko w kieszenie, a butami
kopał grunt. Czarne, jak krucze skrzydła włosy, opadały na bladą twarz. Miał
ostro zarysowaną szczękę, z lekko wystającymi kośćmi policzkowymi. Pełne wargi
zaciśnięte były w wąską linię, a prosty nos wydawał się wyrzeźbiony. Głęboko
osadzone oczy, wpatrywały się w zamkowe wieże, a długie rzęsy rzucały cienie na
policzki.
- Ja chyba też nie. – mruknęła, szukając w
pamięci imienia ucznia, który należał do Slytherinu, o czym świadczył wyszyty
na szacie wąż. – Do tego momentu, nie wiedziałam co robię.
- Intuicja jest dobrym zmysłem. – odezwał
się po dłuższej chwili, odrywając wzrok od jaśniejących gwiazd i kierując
czarne tęczówki na nią. Mierzyli się spojrzeniami, a Hermiona poczuła jak jej
serce zaczęło zwalniać. Zerknęła na szkołę, zastanawiając się mimochodem,
co ją jeszcze zaskoczy.
- To dziwne. – szepnęła, machając ręką
wokół, jakby odganiając na nowo nachodzące ją wspomnienia. – Wrócić tu. Po tak
krótkim czasie, ale po tylu... wydarzeniach. Hogwart niby jest ten sam, ale też…
- Inny. – przytaknął, marszcząc brwi. –
Krew wsiąknęła w mury. Po co wróciłaś?
- Wszyscy o to pytają, a ja sama nie umiem
odpowiedzieć. – westchnęła ciężko, słysząc pierwsze głosy nadchodzących
pierwszoroczniaków. – Żeby zdać egzaminy.
- Odpowiedź Granger Wiem-To-Wszystko. –
prychnął, przysuwając się do niej i z ciekawością badając jej twarz. – A co ma
do powiedzenia Hermiona? Hermiona Granger?
Theodore Nott. Odnalazła w końcu w pamięci
szczupłego kolegę Malfoya, który zwykle intrygował ją swoją inteligencją oraz
tajemniczością. Rzadko się odzywał, zwykle zajmując miejsca na końcu, jednak
jego stopnie były ponad Zadowalające. Trzymał się cieni, a nawet pieprzony
Draco Malfoy do niczego go nie zmuszał. Theodore był... samotnikiem. Dzikim
chłopcem, o czarnych oczach oraz nieprzeniknionej aurze.
- Właśnie po nią wróciłam. – wzruszyła
ramionami, poprawiając odruchowo włosy. – Wróciłam po siebie.
Wróciła do Hogwartu z Theodorem Nottem u
boku. Rozdzielili się dopiero przy wejściu do Wielkiej Sali, gdzie on dołączył
do ślizgonów, a ona do własnego domu. Usiadła na stałym miejscu, witając się z
siedzącym obok Nevillem oraz przyglądając się ukradkiem innym znajomym.
Dean Thomas uśmiechnął się do niej, a zajmujący obok niego miejsce Seamus
jedynie skinął głową. Ginny nie odrywała spojrzenia od sztućców, a jej ręce
drżały delikatnie. Dziewczyna bardzo się zmieniła przez ostatni rok, a jej
zwykła pewność siebie zniknęła. Szata wisiała luźno na szczupłych ramionach, a
poobgryzane paznokcie świadczyły o nerwowości. Oczy były smutne, usta
zapomniały jak się wyginać w uśmiechu, a włosy zebrane w prostego warkocza
zdawały się być zaniedbane. Młoda Weasley straciła brata, co odbiło się na jej
wcześniejszym beztroskim podejściu do życia. Również ta przedwojenna niewinność
zniknęła, zastąpiona zgorzkniałym naburmuszeniem. Ginny odtrąciła znajomych,
odtrąciła również ją, pragnąc stoczyć samotną walkę z szarą rzeczywistością
żałoby. Większość uczniów, która powróciła, zmieniła się. Gryfoni wciąż
opłakiwali zmarłych, a ich sławna brawura zniknęła, przysłonięta żalem oraz
bólem. Krukoni, którzy walczyli zaciekle, również ponieśli straty. Jeszcze
bardziej ukrywali się za książkami, odpychając wspomnienia. Puchoni starali się
podnosić innych na duchu, a nieliczni płakali za bliskimi. Największa zmiana
zaszła jednak w ostatnim domu.
Slytherin.
Jak niecodziennym widokiem była
niepewność, malująca się na ich twarzach, smutek oraz gorzki wstyd. Ślizgoni
poruszali się w grupkach, nie pozwalając nikomu na samotne wędrówki, w obawieo
napad. Co się już zdarzyło, a Hermiona z szokiem słuchała opowieści Deana o
Krukonach, którzy doprowadzili czwarto roczniaka do wstrząsu mózgu. „Jego wujek
zabił mi matkę”, powiedział na swoją obronę lider grupki, bez cienia smutku, na
wieść o krytycznym stanie chłopca. Nie docierało do niego, że mały Ślizgon nie
miał z tym nic wspólnego. Był dzieckiem! Niewinnym chłopcem!
Wtedy Hermiona to zauważyła. A raczej ich. Ślizgoni bali się powrotu, jednak większość z nich, na nowo zawitała w Hogwarcie. To był też ich dom, ich przeszłość oraz bezpieczna przystań. Jednak nienawiść innych uczniów, zdawała się ich przytłaczać, a zemsty nie dosięgały jedynie starszych, ale również młodszych.
– Wiem, że dużo przeszłaś, Hermiono. Jeśli
potrzebujesz porozmawiać, to pamiętaj, że tu jestem. – dziewczyna czuła się
dziwnie siedząc w gabinecie Dumbledore’a, gdzie jego wszystkie magiczne skarby,
wciąż zagracały pokoik. Odczuła jednak szok oraz smutek, kiedy to nie mentor
Pottera na nią czekał, a profesor Transmutacji. Minerwa została dyrektorką
szkoły, jeszcze przed wakacjami, ale widocznie miała problem z uprzątnięciem
pokoju po Albusie. Nawet nie usiadła w starym fotelu dyrektora, przystając
jedynie przy biurku. Hermiona mimo chodem zastanawiała się, czy również
dokumenty na blacie były ostatnią pracą byłego dyrektora, a profesor miała
opory, by je dotknąć.
- Każdy z nas dużo przeszedł, pani
profesor. – chrząknęła, przyglądając się wiszącym nad nimi obrazom. Dwa nowe
przyciągały spojrzenia, ale Albus Dumbledore, jak i Severus Snape, pogrążeni
byli we śnie. Nowe portrety potrzebowały więcej odpoczynku oraz czasu, by
powróciły do nich wspomnienia. Harry w ostatnim okresie bardzo dużo czytał na
ten temat, gdyż czekał z niecierpliwością, na pierwszą rozmowę z Dumbledorem.
- Owszem, każdy z nas. – przyznała
kobieta, a poorana zmarszczkami twarz, poszarzała na przykre wspomnienia.
Szczupłe palce dyrektorki musnęły jedno z urządzeń zmarłego przyjaciela czarownicy.
– Wojna nie oszczędza nikogo. Widzisz, Hermiono, nie tylko Gryfoni ponieśli
starty…
- Wiem, pani profesor, zginęło również
wielu Puchonów i Krukonów. – przytaknęła, prostując się, pod uważnym
spojrzeniem ulubionej nauczycielki, która uniosła wymownie brwi. – Ślizgoni.
W ten oto sposób, zaczęła przyglądać się
uważniej czwartemu z Domów. Zwróciła uwagę, jak nerwowo wzdrygali się na
większy hałas, jak uciekali spojrzeniami w dół. Młodsi nie rozumieli zupełnie
odrzucenia, a niemiłe komentarze nie znikały. Fala złości wśród uczniów rosła,
a prośby nauczycieli i surowe szlabany nie pomagały. Hermiona, chodź początkowo
ignorowała złe zachowania znajomych, poczuła, że jej zawiść odchodzi.
Wystarczył jeden spacer przed ciszą nocną, gdy zauważyła, jak trzech Puchonów
oraz jeden Gryfon, pastwią się nad małym chłopcem. Zatrzymała się zdziwiona,
obserwując jak strach maluje się na twarzy dziecka. Leżał skulony na podłodze,
a jego rzeczy rozrzucone były wokół. Ernie
Macmillan, Zachariasz Smith, Justin Finch-Fletchley oraz Joe
Reaid trzymali różdżki, żartując między sobą z małego Ślizgona.
– Co wy robicie? – spytała chłodno,
podchodząc do nich powolnym krokiem. Chłopcy zerknęli na nią, nie przejmując
się zupełnie jej towarzystwem.
– To syn Jugsona. – splunął niemalże
Smith, marszcząc brwi. – Tego przeklętego sługusa
Sama-Wiesz-Kogo.
Sama-Wiesz-Kogo.
– Masz na myśli Voldemorta? –
zaakcentowała ostatnie słowa, unosząc brwi i pierwszy raz zwracając na siebie
ich uwagę. Dopiero po chwili zdali sobie sprawę, że tą dziewczyną z półmroku,
jest ona. Zauważyła jak Joe opuszcza różdżkę, a Ernie traci zapał. – Wiesz,
nawet poznałam osobiście Jugsona. Niestety, nigdy nie odbyliśmy dłuższej
pogawędki. Co ma z tym wspólnego chłopiec?
– To jego syn, a…
– Syn. – powtórzyła, machając ręką na
dalszą część wypowiedzi. – Dodajmy, że drugoroczniak. Co takiego uczyniło to
dziecko? Każesz go za czyny rodzica? Nie miał wyboru, jaka będzie jego rodzina.
Jakie decyzje podjął jego ojciec…
– Hermiono, posłuchaj. – Justin
wystąpił z szeregu, unosząc rękę z różdżką. Gryfonka instynktownie wyciągnęła
swoją własną różdżkę, stając pomiędzy nimi a dzieckiem. Widziała zdziwienie,
malujące się na ich twarzy oraz złość i zawód. Czemu nie widzieli własnego
absurdu? To tylko dziecko. Dwunastoletni chłopiec.
– Nie, to wy posłuchajcie. – lodowatym
tonem sprzeciwiła się, unosząc lekko rękę w geście ostrzeżenia. – Nie jest
winny, zbrodni swego ojca. Jugson jest martwy. Widziałam jego ciało, a to co
teraz wyprawiacie… jest potworne. Walczyliście za wolność, a teraz bawicie się
w sędziów?
– Po prostu stąd odejdź. – poprosił
Ernie, unosząc w końcu głowę. Hermiona spojrzała w jego oczy, pełne zagubienia
oraz wstydu, ale z iskierkami determinacji. Od razu zrozumiała, że nie pojęli
jej słów. Przypomniała sobie wzrok dyrektorki i słowa, że Slytherin też cierpi.
Widziała właśnie na własne oczy, jak jej dobrzy znajomi, każą małe dzieci.
Katują. A ich jedyną winą było nazwisko.
– Naprawdę jestem zmęczona. – mruknęła,
zastanawiając się, czy miała na myśli tą sytuację, czy też całokształt. Owszem,
walki ją wymęczyły, ale zasób zaklęć zwiększył się ogromnie, poprzez ostatnie
dwa lata. Wszyscy liczyli, że wszystko zakończy się w czasie ich siódmego roku.
Jednak Druga Bitwa
o Hogwart, odbyła się pół roku później, po ich licznych wędrówkach, z kryjówki do kryjówki. Spędzili długie tygodnie, w ciasnych pokojach, z wieloma rannymi czarodziejami. Dopiero po kolejnym roku od zniszczenia horkruksów – z wyjątkiem Nagini – Harry stoczył walkę z Voldemortem. Dwa lata. Dwa lata spędziła w ciągłym strachu, obserwując zmieniających się znajomych, martwych przyjaciół
oraz słuchając poważnego głosu Kingsleya, o ich kolejnych poczynaniach.
o Hogwart, odbyła się pół roku później, po ich licznych wędrówkach, z kryjówki do kryjówki. Spędzili długie tygodnie, w ciasnych pokojach, z wieloma rannymi czarodziejami. Dopiero po kolejnym roku od zniszczenia horkruksów – z wyjątkiem Nagini – Harry stoczył walkę z Voldemortem. Dwa lata. Dwa lata spędziła w ciągłym strachu, obserwując zmieniających się znajomych, martwych przyjaciół
oraz słuchając poważnego głosu Kingsleya, o ich kolejnych poczynaniach.
– Czy…
– Idźcie stąd. – syknęła, marszcząc brwi i
prostując się. Czwórka uczniów popatrzyła na siebie, a potem wyklinając ją pod
nosem, odeszła. Dopiero, gdy zniknęli za rogiem, odwróciła się w stronę
chłopca. Duże, zielone oczy, spoczęły na niej ze strachem oraz niepewnością.
Jasne loki sterczały na wszystkie strony, gdy uniósł głowę. Różowe wargi
drżały, ale dzielnie utrzymywał srogi wyraz twarzy. Kucnęła przed ślizgonem,
kładąc uspakajająco rękę na jego ramieniu i ściskając pocieszająco. Wciąż czuła
otumanienie na widok soczystych tęczówek. Przypominały aż za bardzo oczy
Harry’ego i pojawiła się w niej niechciana troska. – Już dobrze. Jak masz na
imię?
– Caleb. – szepnął, zaskakując ją, gdy
przysunął się bliżej i objął ją za szyję. – Dziękuję.
Caleb. Uśmiechnęła się, na wspomnienie
dzieciaka, który nie opuścił jej przez cały rok. Wszędzie się za nią szwendał,
nawet przesiadywał niezliczone godziny w bibliotece. W końcu, zaakceptowała
fakt, że zdobyła małego przyjaciela wśród Slytherinu. Zaczęła pomagać chłopcu w
nauce, ale również z chęcią prowadziła rozmowy na inne tematy. Caleb okazał się
mieć niebywały talent do eliksirów i z entuzjazmem podchodził do ich ważenia.
To chyba właśnie ta przyjaźń sprawiła, że zaczęła naprawdę rozumieć problem
Minerwy z uczniami. Młody Jugson przestał być zaczepiany, a wręcz obchodzono
się z nim, tak jak z innymi uczniami z pozostałych domów. Żaden uczeń nie mówił
nic niemiłego, a strach przed samotnymi wędrówkami u chłopca, zniknął.
Uśmiechali się do niego oraz witali z nim, zupełnie obcy mu ludzie. A to tylko
dzięki jej widocznej sympatii. Właśnie wtedy postanowiła, że ta wojna między
Domami musi zniknąć.
– Cześć. – powiedziała pogodnie, siadając
na trawie obok chłopaka. Z ciekawością zerknęła na jego szkicownik oraz
pojawiający się na nim obraz Zakazanego Lasu. – Nie wiedziałam, że masz taki
talent.
– Dwa lata temu nie wiedziałaś nawet, jak
mam na imię. – zauważył z przekąsem, przyglądając jej się krytycznie. – Czemu
zaszczyciłaś mnie swoją osobą?
– Chyba znalazłam sposób, jak odnaleźć coś
z dawnej siebie. – powiedziała szczerze, zrzucając trampki z nóg oraz zsuwając
skarpetki. Trawa przyjemnie łaskotała ją w palce, kiedy położyła się wygodniej
obok Ślizgona. – Ty mi nie zdradziłeś powodu, dla którego wróciłeś.
– Mój powód jest bardzo prosty. –
stwierdził, znów skupiając się na rysunku. – Mój dom jest pełen aurorów,
którzy z braku miejsca zaczęli tam przechowywać znalezione artefakty,
przygotowane do nowego spisu.
– Jak to? – zamknęła powieki, wyciągając
głowę w stronę słońca. – Co robią aurorzy u ciebie?
– Udostępniłem im Silva Manor, moją
rodzinną posiadłość, którą odziedziczyłem jako głowa rodu. – uniósł rękę,
pokazując jej duży pierścień rodowy Nottów. Hermiona szukała w głowie
informacji o mniemanej śmierci ojca Theodore’a, ale nie przypominała sobie by
czytała artykuł o tym.
– Co na to reszta twojej rodziny? –
zapytała z ciekawością, zastanawiając się, czemu inni nie zauważają, że i wśród
ślizgonów są sieroty wojny.
– Nie ma reszty mojej rodziny, Hermiono.
Wszyscy są martwi. – szepnął, odwracając od niej czarne spojrzenie, pełne bólu
oraz smutku. W końcu sens powrotu stał się prosty. Theo nie chciał być samotny,
a właśnie takim by był w swojej posiadłości. Wyciągnęła odruchowo rękę,
oplatając swoje palce wokół jego. Ślizgon przyjrzał się jej z ciekawością, ale
przyjął uścisk, a kąciki jego ust wygięły się do góry.
– Chcesz mi pomóc wrócić do normalności? –
spytała.
Chciał. I pomógł, a oboje zyskali w tym
czasie swoją szczerą przyjaźń. Theodore okazał się niesamowicie zajmującym
rozmówcą, o rozległej wiedzy, a jego poczucie humoru mimo, że dość złośliwe,
wywoływało u niej rzadki śmiech. Zapominała już, jak to jest być wesołym i
beztroskim, ale Nott z pomocą Neville’a, Luny oraz Caleba, byli cudownymi
przyjaciółmi. Ślizgon tłumaczył jej zawiłości, dotyczące wojny od strony
Slytherinu. Nie mieli wyboru. Albo jednak mieli, jednak wahanie oznaczało
śmierć. Dopiero później, po miesiącach służby u Czarnego Pana, rozumieli swój
błąd. Odczuwali ból, patrzyli na cierpienie bliskich, a w myślach błagali o
ratunek. Theo przedstawił jej paru przyjaciół z wężowego domu, a ona odpłaciła
się tym samym. Uczniowie przestali terroryzować Slytherin, a Hermiona
dostrzegła ulgę na twarzy dyrektorki. Ona sama przypominała sobie jak czerpać
radość z życia, a uśmiechający się do niej Harry, był słodkim przypomnieniem, o
wywalczonej wolności. Potter szybko nawiązał dobry kontakt z Nottem, a Ron mimo
początkowej niechęci, okazał się idealnym towarzyszem do oglądania Quiddicha
wraz z arystokratą. Wszystko szło ku dobrej drodze, a Kingsley powiadomił ją,
że odnaleźli jej rodzinę. Jednak okazało się, że się spóźnili. Dosłownie o parę
godzin, ale czasu już się cofnąć nie dało.
Dom płonął, a ona nie mogła nic zrobić.
Zadrżała, opierając się całym ciężarem o trzymającego ją Pottera. Harry, w
ostatniej chwili, wyciągnął ją z zawalającego się domu, ale starała się do
końca mu wyrwać. Tam byli jej rodzice, jej kochani mama i tata. Ale zielonooki
okazał się silniejszy i trzymał ją jeszcze dłuższy czas, gdy krzycząc oraz
płacząc opadła na ziemię. Śmierciożercy odebrali jej kolejny raz, to co
kochała. Znaleźli rodziców Hermiony przed nią, urządzając niewinnym, dobrym
ludziom, horror.
- Znajdę ich. – przyrzekł Harry, gdy
posadzili ją, w dobrze strzeżonym mieszkaniu Wybrańca. Harry kucał między jej
nogami, ściskając lodowate dłonie przyjaciółki. Ronald okrył ją kocem,
przytulając mocno, a Theodore wpatrywał się niemrawo w ścianę. Wiedział jakie
uczucia nią targały, bo sam przecież został sierotą.
- Myślałam, że ich ochroniłam. – szepnęła
chrapliwie, opierając czoło o ramię rudzielca i mocniej ściskając zielonookiego
za palce. – Że są bezpieczni.
- Znajdę ich, Hermiono, znajdę i zabiję. –
wszyscy zerknęli na Gryfona, który z determinacją pokręcił głową. Dziewczyna
widziała powagę w zielonych oczach, a groza na myśl o wściekłym przyjacielu,
zabijającym oprawców jej matki, ją zaskoczyła. Harry nabył hardości w czasie
wojny. Zbyt wiele śmierci oglądał, zbyt wiele osób zabił.
Ludzie nie widzieli, że mały chłopiec,
którym niegdyś był, dorósł. Dwa lata bezustannego strachu, ukrywania się oraz
walki, zmieniły ich wszystkich, a ona czuła, że to Harry stał się inny.
Niewinność jedenastoletniego malca, przekształciła się w gorycz oraz smutek, a
oczy zmieniły w bardziej stanowcze. Kiedy walczył, były obojętne, bił od nich
chłód i determinacja, a tajemnicze błyski dodawały mu drapieżności. Zaczął się
poruszać z jeszcze większą gracją, a ciało nabrało mięśni po wielu trudnych
wędrówkach. Kości policzkowe wyostrzyły się, a od jego osoby biła stanowczość
i… potęga. Wciąż pamiętała jego ostatnią walkę z Voldemortem. Na środku
Wielkiej Sali, skąpanych w promieniach słońca, stało dwóch najsłynniejszych
czarodziejów. Harry, ku jej zaskoczeniu uśmiechał się, gdy uskakiwał od zaklęć,
by po chwili rzucić własne. Nie potrafiła odwrócić wzroku od przyjaciela, który
wydawać by się mogło, bawił się ze swoim przeciwnikiem. W tym momencie mogła
dostrzec nawet podobieństwo do Bellatrix, która, tak jak młody Potter, również
cieszyła się z walki. Harry poruszał się płynnie, zbliżając oraz odskakując od
swojego wroga. To był ich taniec śmierci.
Lord Voldemort oraz Wybraniec. Tom Marvolo
Riddle i Harry James Potter.
- Harry…
Dziewczyna obróciła się zdziwiona, gdy
stojący obok niej Ron zamarł. Spojrzała w tym samym kierunku, zaciskając
mocniej palce na różdżce. I oto stał tam. Jej najdroższy przyjaciel.
Najukochańszy brat. Żywy.
- Niech nikt nie próbuje mi pomagać! –
głos Wybrańca poniósł się po Wielkiej Sali, sprawiając, że walczący zamarli na
chwilę. Hermiona westchnęła cicho, wiedząc, że te słowa były kierowane właśnie
do nich. Skinęła głową, obiecując w myślach, że zareaguje jedynie, gdy będzie
musiała. Oczywiście, Harry nie widział jej teraz wśród tych wszystkich ludzi.
Szturchnęła lekko Rona, przesuwając się bliżej kręgu, który wytyczył pole dla
Czarnego Pana oraz Złotego Chłopca. Śmierciożercy na nowo rozpoczęli atak, a uczniowie,
aurorzy oraz Zakonnicy wrócili do walki.
- Expulso! – Gryfonka drgnęła, gdy Ron
pociągnął ją mocno w swoją stronę, szepcząc zaklęcie. Mierzący w jej stronę
Carrow, poleciał do tyłu, uderzając mocno głową o mur. Jego ciało zwiotczało, a
różdżka upadła na podłogę.
- Mało
brakowało. – uśmiechnęła się, wywołując krzywy grymas, na twarzy piegowatego.
Weasley ponownie rzucił wokół nich tarczę,
ale po chwili wahania, ruszył w stronę walczącej siostry. Hermiona odprowadziła
go wzrokiem, upewniając się, że nikt nie zaatakuje go od tyłu. Sama wciąż
przepychała się między innymi, chcąc zobaczyć lepiej zielonookiego. Stanęła za
jednym z nielicznych filarów, który nie został uszkodzony, przyglądając się
bitwie. Wyłapała wzrokiem większość Weasleyów, jak i Kingsley’a oraz Lunę.
Drgnęła, przesuwając spojrzeniem, po licznych ciałach, leżących bez ruchu na
ziemi, młodszych jak i starszych, ubranych w szkolne szaty, jak i peleryny
śmierciożerców. Ile jeszcze zmarłych musiała oglądać? Walka w Dolinie Godryka,
walka w mugolskiej wiosce, a teraz Hogwart. Dwa lata pełne śmierci, bólu i
strachu.
- Czy ty mnie nie słuchasz?
Odwróciła się w stronę przyjaciela, który
unosił obie brwi do góry, wciąż poruszając się płynnie, wokół obracającego się
Voldemorta. Chyba nikt nie nadawał się bardziej na przeciwnika Riddle’a, niż
Harry, który niemalże papugował jej karcący głos, kierując go do
najpotężniejszego czarnoksiężnika.
- Snape nigdy nie pokonał Dumbledore’a!
Razem tę śmierć zaplanowali!
Plan dyrektora naprawdę był dobry.
Niestety, nie udało się dopiąć ostatnich nieścisłości, a oni mieli większy
problem. Potrzebowali czasu, by uwierzyć, że Severus był po ich stronie. Harry
spotkał go raz w domu Syriusza, gdzie wymknął się mimo zakazów Kingsleya.
Dziewczyna nie znała szczegółów z przebiegu spotkania, ale Potter wrócił z
zupełnie inną opinią o Mistrzu Eliksirów. Okazało się, że nie każdy
śmierciożerca, chciał być sługą Czarnego Pana. A na prośbę profesora, Harry
spotkał się z innym, młodszym – z Draco.
- Avada Kadevra!
Harry odbił zaklęcie, łapiąc jednocześnie
różdżkę, która wyleciała przeciwnikowi. Wężowata twarz Toma Riddle skurczyła
się z szoku, a ciało zwiotczało. Upadł na podłogę z łoskotem, wprawiając ludzi
w euforię, a śmierciożerców - w chaos. Większość z nich uciekła, inni się
poddali. Hermiona przyglądała się przyjacielowi, który wciąż ciężko oddychał,
nachylając się, nad martwym już czarnoksiężnikiem. Nikt nie miał odwagi podejść
do niego bliżej, ludzie wbijali w niego wzrok, ale nie zbliżali się do Wybrańca.
- Czy to już koniec?
Zerknęła przez ramię, na podchodzącego
chłopaka, którego dłonie drżały. Blade palce zaciskały się na różdżce, a
czerwona maź brudziła rękawy szaty. Jasne pasma włosów opadały na szczupłą,
zmęczoną twarz czarodzieja, a na policzkach osiadł kurz. Dopiero teraz zwróciła
uwagę, na trzy leżące niedaleko osoby w maskach śmierciożerców, które chciały
zapewne zakraść się do niej od tyłu. Skupiła znów wzrok na swoim obrońcy,
którego twarz oświetliły wpadające do sali promienie.
- Nie, to dopiero początek. – uśmiechnęła
się, przeszukując tłum wzrokiem. Harry wciąż stał w środku kręgu, wciąż
samotnie, wciąż wpatrując się w martwego Toma. Ron stał przy swojej rodzinie,
obserwując ją oraz zielonookiego czujnie.
- Zajmij się nim, Granger. – chłodna dłoń
opadła na jej ramię, lekko je ściskając – Idź po Bohatera.
- A tobą ma się kto zająć? – spytała
odruchowo, obracając się ostatni raz w stronę towarzysza.
Szare tęczówki spoczęły na zbliżającej się do nich młodej dziewczynie, gdy skinął potakująco głową. - W porządku. Nie zmarnuj szansy, którą dostałeś, Malfoy.
Szare tęczówki spoczęły na zbliżającej się do nich młodej dziewczynie, gdy skinął potakująco głową. - W porządku. Nie zmarnuj szansy, którą dostałeś, Malfoy.
Odeszła szybkim krokiem, uśmiechając się
do mijanych osób. Ludzie odsuwali się, szepcząc do siebie, gdy przechodziła
obok. Pozwalali jej przełamać tłum, by dojść do samego środka, gdzie czekał na
nią chłopak. Zwolniła, przyglądając się przyjacielowi z uwagą oraz troską.
Zatrzymała się, krok od Wybrańca, który uniósł głowę i spojrzał wprost na nią.
Jego policzek przecinała czerwona rysa, a we włosach zbłąkały się okruszki
ziemi oraz kurzu. Uśmiechnęła się, pokonując dzielącą ich odległość
i mocno go obejmując. Ramiona Pottera zadrżały, ale również ją przytulił, chowając twarz w burzy włosów przyjaciółki.
i mocno go obejmując. Ramiona Pottera zadrżały, ale również ją przytulił, chowając twarz w burzy włosów przyjaciółki.
- Nigdy więcej tak nie rób. – poprosiła,
muskając nosem szyję chłopaka. – Nie umieraj już, okej?
- Okej. – zgodził się, prostując, przez co
uniosła się ciut nad ziemię. I w momencie, gdy ją puścił,
a Ron do nich dołączył, ludzie zaczęli krzyczeć oraz płakać. Padać na kolana, wyciągać dłonie w ich stronę, wrzeszczeć imię Wybrańca.
a Ron do nich dołączył, ludzie zaczęli krzyczeć oraz płakać. Padać na kolana, wyciągać dłonie w ich stronę, wrzeszczeć imię Wybrańca.
Naprawili świat, zdaniem niektórych.
Uratowali. Pokonali zło.
Prawda była taka, że poświęcili wszystko.
Zaufali sobie. Przeszli przez prawdziwe piekło.
A na koniec wszystko stracili.
Czy to była wygrana?
Seneka miał rację. Najgorsze jest życie,
kiedy chce się umrzeć.
PS. Jak mówiłam Mia naprawi kursywę by nie
raziła tak po oczach :)
Postanowiłam sobie, że będę komentować każdy nowy rozdział, aby dać o sobie znak :).
OdpowiedzUsuńSpodobały mi się w tym rozdziale "powroty do przeszłości". Nie mogę się doczekać szybszej akcji, zwrotów w fabule i całej reszty. Uwielbiam czekać w niepewności na kolejne fragmenty opowiadania, ale wiem, że gdybym miała możliwośc całość pochłonęłabym w kilka godzin. Kocham Twoją twórczosć :)).
Jedyną rzeczą do jakiej mogę się przyczepić jest szablon. Nie mówię, że jest zły! po prostu bardziej komfortowo czyta mi się ciemne napisy na jasnym tle, a u Ciebie jest odwrotnie. Nie mówię oczywiście, że przez ten mankament przestanę czytać. Co to, to nie ;)
DO następnego
<3
Cieszę się, bo każdy komentarz to motywacja! Powroty do przeszłości będą właśnie póki co nierozerwalną częścią opowiadania, dlatego dobrze, że nie jest to nużące!
UsuńJa osobiście jestem zakochana w szablonie, ale rozumiem, że może to być dziwne. Sama zazwyczaj czytam blogi na telefonie, a tam jest normalnie. :D
Pozdrawiam ciepło,
Lupi♥
Trafiłam na Twój nowy projekt skierowana ze strony ze starszym opowiadaniem, które zresztą doczytałam do połowy przez dwa wieczory i na razie "odpoczywam". Przebrnąć przez taki kawał tekstu nie jest łatwo, zatem pewnie resztę DJNZ będę sobie dawkować porcjami. Być może po zakończeniu lektury spróbuję coś na temat tego tekstu napisać, ale to nie jest w tym momencie istotne, ponieważ skupić się należy na nowym ff, które zaczęłaś tworzyć.
OdpowiedzUsuńZapowiada się naprawdę interesująco, to pewne. Nie jest i zapewne dalej też nie będzie to tekst lekki i przyjemny w odbiorze. Tematyka niby powojenna, ale widma przeszłości nie dają o niej zapomnieć głównym bohaterom. Bardzo mi się spodobała kreacja postaci Hermiony, Theodora, Harry'ego i Draco. Ten ostatni w sumie najmniej się przed czytelnikiem odsłonił, bo fragment z jego udziałem oparty jest głównie na wspomnieniach o Astorii, ale już na podstawie jego zachowań i stosunku do syna widać, że Draco wyrósł na intrygującego mężczyznę po przejściach (choć te go raczej jeszcze nie opuściły).
Część wykorzystanych pomysłów nie jest nowa rzecz jasna, spotkałam się już z podobną formą śmierci Aastorii, motyw krwawej rzezi dokonanej na rodzicach Hermiony również pojawia się co jakiś czas. Tyle, że ilość odkrywczych, nie ogranych dotąd rozwiązań jest już chyba zastraszająco mała z uwagi na przeogromną liczbę opowiadań bazujących na sadze potterowskiej. Wyzwaniem staje się jedynie ciekawe ich wpisanie w sam przebieg losów bohaterów i wszystkiego, co im towarzyszy i tu ogromnie liczę na Twoją inwencję, bo wiem już z wcześniejszego ficka, że polotu Ci nie brakuje.
Masz dobry, wciągający styl i łatwość formułowania tego, co chcesz przekazać odbiorcom. Nie wiem, czy ten tekst ma betę, ale dostrzegłam jeden, dość irytujący szczegół techniczny:
w momencie, kiedy któraś z Twoich postaci się wypowiada, stawiasz kropkę przed myślnikiem oddzielającym treść wypowiedzi od dalszej części zdania, mimo, że później, prawidłowo, używana jest mała litera. To mi zgrzyta, bo denerwujące staje się czytanie, kiedy człowiek zamiast na treści, skupia się na zbędnych znakach interpunkcyjnych. Masz leciutką tendencję do zawyżania liczby przecinków ;) Nie w każdym momencie trzeba jakąś frazę traktować jako wtrącenie i oddzielać, czasami spokojnie może stanowić fragment jakiegoś zdania. Troszkę literówek, ale to nie ilość, która by zaburzała znacząco odbiór opowiadania. To tak do wzięcia pod uwagę przy dalszym pisaniu.
To chyba tyle na podsumowanie tego, co dotychczas przeczytałam. Dopinguję i życzę weny oraz wystarczającej porcji wolnego czasu, by udawało się przelać na klawiaturę to, co rodzi się w wyobraźni.
Pozdrawiam.
Margot
DJNZ jest bardzo długi! W sumie może przeliczę niedługo ile jest wszystkich stron w Wordzie, bo nigdy o tym nie pomyślałam! Rozumiem więc potrzebę odpoczynku. ;)
UsuńTwój komentarz poruszył każdą cząstkę mojej „artystycznej” strony, a tym bardziej zmobilizował. Sama przeczytałam więcej ff w czasach szkolnych, więc wyzwaniem jest tym razem tworzenie tematyki powojennej/wojennej. Ale wyzwania są najlepszym sposobem zdobywania nowych doświadczeń! Na dodatek lubię komplikować życie bohaterom, a tutaj mamy duże pole do popisu. Mam jedynie nadzieję, że nie stanie się to szablonowe, bo takich schematycznych zwrotów akcji nie lubię.
Dialogi. Przeczytałam ostatnio kilka poradników, więc mam nadzieję się poprawić. W sprawdzaniu pomagają mi dwie fantastyczne dziewczyny, ale każdy czasem coś przeoczy. Przecinki, przecinki, ach te przecinki! Zwykle mam wrażenie, że jest ich za mało. Ale nad tym też popracuję, bo może i fabuła jest ważna, ale i jakaś estetyka też.
Bardzo, ale to bardzo dziękuję za tak rozbudowany komentarz! To najlepsza nagroda! Wnikliwy oraz komentujący czytelnik!
Pozdrawiam,
Lupi♥
Hej,
OdpowiedzUsuńJa jako, że już się wyraziłam, co do rozdziału, nie będę się powtarzać :)
Chociaż dziwnie mi tak, więc chyba od następnego będę pisać tutaj.
I strasznie się cieszę, że powstaje coś o Pansy, bo to moja ulubiona bohaterka w twoim ff :)
Pozdrawiam,
Jeszcze Kitty hahah
PS. Rozdział 3 wyśle pod koniec tygodnia :)
Jeszcze Kitty,
Usuńbardzo dziękuję za Twoje betowanie :D Sama dobrze wiesz, że i ja mam słabość do Pansy!
Twoja,
L♥
Jest i rozdział :-D
OdpowiedzUsuńWszystko fajnie opisane. Cieszę się, że Teo pojawia się przy Hermionie :-D Tego mi brakowało :-)
Czekam na kolejny :-*
Życzę dużo weny!
Theo to jednak nie da się zastąpić, a Lupi kocha go tak bardzo, że wszędzie go wciśnie :D Na dodatek mam słabość co do jego relacji z Hermioną!
UsuńCieszę się, że rozdział przypadł do gustu!
Pozdrawiam i ściskam,
Lupi♥
BRAWO! BRAWO!
OdpowiedzUsuńTheodor Nott <3
Proszę zrób spis rozdziałów, okey? Tak trochę brakuje :(